Punkt widzenia zależy od pozycji leżenia [feat. Suchy] część I

Ten post w zamyśle absolutnie nie miał być podzielony na części, ale Grześka wena poniosła, odkrył w sobie talent literacki i uzbierało nam się tyle tekstu, że już dwa pierwsze punkty zajmują kilka stron. 

Chciałam Wam pokazać, jak różnie takie same sytuacje mogą być postrzegane przez dwie różne strony. Napisałam sześć punktów.
1. Pierwsze spotkanie
2. Pierwsza wspólna noc.
3. Pierwsze tygodnie do pierwszej randki.
4. Pierwsza randka.
5. Przyjazd do Szczecina i zamieszkanie razem.
6. Plany na przyszłość.


Nie konsultując się ze sobą, każde na swoim komputerze (no dobra, ja na służbowym, bo mój zalałam wczoraj drinkiem i coś się włączyć nie chce) pisaliśmy na te tematy. Pomysł wpadł nam spontanicznie, miała być po prostu śmieszna ciekawostka, ale okazało się to naprawdę fajnym ćwiczeniem i dużo dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem. 
Polecam Wam spróbować zrobić coś takiego. Wysyłajcie mi to, co Wam wyjdzie na maila do końca lipca. Najciekawszy tekst opublikuję i wyślę nagrodę - niespodziankę ;)

Dosyć wstępów, pora pochwalić się początkami naszej dzisiejszej pracy.


1. Pierwsze spotkanie

Paulina:
To nie będzie słodka i romantyczna historia. Miałam wtedy mały imprezowy maraton i myślę, że kiedy dotarłam do hotelu, odwiedzić i napić się z moim przyjacielem, który przyjechał na tygodniowe szkolenie z Gryfic do Szczecina, to już nie spałam kilka ładnych dni. Nie byłam w najlepszym stanie (chociaż ładnie się ubrałam, w końcu wcześniej szłam z koleżanką na piwo, to po drodze złapał mnie największy grad jaki widziałam w życiu, cała przemokłam i do podkrążonych oczu i zapadniętych policzków doszły jeszcze przemoczone i potargane włosy). Kupiłam dla Krzyśka prezent (yup, narkotyki) i musiałam mu je zanieść, chociaż koleżanka, która miała wtedy bardzo poważne problemy chciała pobyć ze mną sama. Ostatecznie zgodziła się na to, że wpadniemy do hotelu na chwilkę a potem wrócimy do niej. W hotelu oczywiście standardowo (bo czego innego można się spodziewać umieszczając razem grupę dwudziestoparolatków) impreza. Z Krzyśkiem jak się okazało, nie szło się już porozumieć w żadnym ze znanych ludzkości języków. Zresztą, był zajęty wkładaniem sobie języka do nosa (nigdy w życiu nie widziałam na czyjejś twarzy takiego rozczarowania jak wtedy, kiedy usłyszał, że tak naprawdę wcale tego języka tam nie wkłada - jego minę można porównać chyba tylko z tym, kiedy pijany w trzy dupy wrócił kiedyś w nocy i nie udało mu się trafić w łóżko). Znałam już dwie osoby stamtąd, więc usiadłam z nimi na chwilę na piwko (albo drina, cholera wie, zamglone wspomnienia mam z tamtego okresu). Przedstawiłam się tym, których nie znałam i zaproponowałam spożycie Krzyśkowego prezentu. Zgodził się jeden facet, wcześniej nieznajomy. Stwierdziłam, że jest całkiem całkiem, chociaż uparcie broniłam tego, że tylko bruneci mnie interesują. Zresztą, koleżanka (zafascynowana swoją drogą niesamowicie moim biustem) wyraźnie miała na niego ochotę, więc posiedziałam chwilę i poszłyśmy z Agnieszką do niej. Ona wypiła wino a ja potem do rana grałam w Warblade.
Co ciekawe, chociaż nie zamieniliśmy chyba wtedy więcej niż dwóch czy trzech zdań, Grzesiek przytulił mnie na pożegnanie (jako jedyny).

Suchy:
Środek tygodnia. Hotel Ibis przy ulicy Dworcowej. Trzecie piętro. Impreza trwa w najlepsze. Ja, Krzyś, Olaf i jeszcze kilka osób. Dryfujemy bezwiednie w morzu alkoholu, dając się ponieść melanżowi - przyjemnie, bezstresowo i błogo. Zmęczeni po całodziennym szkoleniu na obrzydliwie bogatych programistów, robimy co w naszych mocach by uprzykrzyć życie hotelowej obsłudze rozrzucając wszędzie opróżnione puszki i butelki. Krzyś w dziwnie brzmiącej, bełkotliwej mieszance podwórkowej łaciny przeplatanej prawdopodobnie równie podwórkowym hebrajskim stara się dać nam do zrozumienia, że lada moment odwiedzi nas jego przyjaciółka z koleżanką. Spoko. Pewnie będzie miała w sobie tyle seksapilu, co dotknięta mongolizmem ameba, znając gust mojego mało wybrednego frendaska. Mając obok siebie wpatrzoną we mnie koleżankę z kursu i niemały zapas wyskokowych napoi, byłem przychylnie nastawiony na jego propozycje. W momencie, gdy stężenie alkoholu w mojej krwi przekroczyło dwukrotnie dawkę śmiertelną rozległo się pukanie do drzwi. Ja jebie, jeśli to znów ochrona to będziemy musieli adoptować gościa - jest w naszym pokoju częściej ode mnie, nie wyciągnął żadnych wniosków z wcześniejszych interwencji. Nie do końca pamiętam kto otworzył elektronicznie zabezpieczone drzwi do pokoju, ale pamiętam jedno - Ją. Wdzięcznym acz lekko chwiejnych krokiem wkroczyła na nasze salony. Kojarzycie slow-motion z filmów, gdy dobra dupcia robi wejście? Przysięgam na moje save’y z Titan Questa, że wtedy weszła właśnie z takim monumentalnym i efekciarskim stylu. Niecałe metr siedemdziesiąt wzrostu, potargane blond włosy z odrostami, worki pod oczami przypominającymi dwie moszny, które żyją własnym życiem, dziurawe rajstopy i źrenice wielkości anteny satelitarnej cyfrowego Polsatu. Gdy z trudem skupiłem wzrok, starając przebić się przez emanującą z Niej aurę bezdomnego żula zobaczyłem najpiękniejszą naćpaną pseudo-metalówę jaką widziałem w moim jakże intensywnym życiu. Cudowny uśmiech (Serduszko, gdybyś płynęła na Titanicu razem z Di Caprio roztopiłabyś tę górę suszeniem jedynek :*), kolczyki w twarzy (problem na lotnisku z przejściem przez bramkę, jak mniemam) i fragment tatuażu z wzorem kotwicy wystającym z jakże pokaźnych piersi (zacumowałbym, arghhhh). Całkiem jebliwa ta ameba muszę przyznać. Rozgościła się wraz z koleżanką w naszym dwuosobowym pokoju w którym i tak było już około dziesięć osób. Usiadła całkiem niedaleko mnie, niestety, nie mogłem storpedować jej wzrokiem lovelasa bo moja adoratorka i jej koleżanka skutecznie poczuwały się w roli tarczy antyrakietowej. Po ogólnej wymianie uprzejmości dowiedziałem się, że toto zwie się Pauliną - i zaprawdę powiadam Wam, miała piękną twarz i ogromne piersi. Byłem pod wrażeniem, prysznic i normalne ciuchy mogłyby sprawić, że intrygująca nieznajoma zostałaby uzewnętrznioną imaginacją mojej kobiety idealnej. Skubana, podbiła z miejsca moje serce rzucając magiczną inkantację : „Mam narkotyki! Kto chce?!“. No co?? Przecież damie nie wypada odmówić. Odpowiednio zaprawiony wszystkim, co było dostępne w naszym pokoju spijałem z jej ust każde wypowiedziane słowo. Chociaż klimat naszej kameralnej imprezy przypominał nieco sytuacje spod Krzyża ( Gdzie jest Krzyś?! Gdzie jest Krzyś?!) i naprawdę ciężko było wyłuskać coś sensownego spod tego lirycznego gradobicia, to ona samą swoją obecnością sprawiała, że czułem się onieśmielony, przytłoczony tym, że nie potrafię powiedzieć nic sensowniejszego niż inwektywa i szyderstwo z życia seksualnego Krzysia. Wydawało mi się, że jej wizyta trwała raptem kilka uderzeń serca, a nie prawie dwie godziny gdy moja cycata nieznajoma wraz z koleżanką stwierdziły, że opuszczają hotel. Miałem pod ręką alternatywę w postaci mojej adoratorki ale nie chciałem jej - chcę Paulinę, z jej cudownym uśmiechem i wielkimi źrenicami. Muszę ją poznać bliżej, być może przelecieć jeśli się uda - to, co z reguły było priorytetem teraz zeszło na drugi plan, chciałem tylko znów zatopić się w krystalicznym dźwięku jej głosu. Nigdy nie spodziewałbym się, że za kilka tygodni to będzie wyglądało tak jak teraz... Ale po kolei...


2. Pierwsza wspólna noc

Paulina:
Będę szczera i przyznam się, że nie myślałam po tej sytuacji za dużo o nim, zwłaszcza, że miałam sporo swoich osobistych problemów. Zamieszkałam na pewien czas u koleżanki, ale też nie chciałam być jej ciągle problemem na głowie, więc jak tylko się dowiedziałam, że Krzysiek znowu przyjeżdża, postanowiłam te parę dni przebałaganić u niego w pokoju hotelowym (impreza i darmowe żarcie). Pierwszego wieczoru (kto by się spodziewał) dosyć mocno się napiliśmy. I to do tego stopnia, że byłam w stanie wytłumaczyć sobie, że w bułce z masłem wcale tego masła nie ma i ją zjeść (bo niczego na świecie nie brzydzę się tak jak masła i pomidorów). Najebana koleżanka (ta od fascynacji moim biustem, co bardzo bardzo była zainteresowana ostatnio Grześkiem) zaproponowała mi trójkąt (z uroczymi słowami, podczas bawienia się moim sutkiem: „wiesz, nigdy nie lizałam dziewczyny ale Ciebie bym mogła"). Nie zgodziłam się, bo widziałam jak bardzo go chce tylko dla siebie i że prawdopodobnie zaproponowała mi to tylko przez to, że on chciałby mnie. A lepiej się podzielić, niż stracić. Kiedy odmówiłam, odetchnęła z ulgą: „to dobrze, bo nie lubię się dzielić... Boże, jak on mnie jara!". Ja ją zapewniłam, że nie jest w moim typie i nie ma się o co martwić. 
Z przyczyn, których teraz nie umiem przytoczyć, bo po prostu nie pamiętam, zresztą pijana nie mam w zwyczaju podejmować logicznych decyzji, stwierdziłam, że nie chcę spać z Krzysiem w jednym pokoju (który zajmował swoją drogą razem z Grześkiem). Poszłam się położyć do pokoju do innego kolegi (wywaliłam wcześniej z niego jego współlokatora - też nie mam pojęcia czemu bo nie miałam żadnych sprecyzowanych planów, poza walnięciem się do wyrka i zaśnięciem). Swoim zwyczajem, przytuliłam się przez sen do kolegi i usnęłam.
Rano oczywiście naczelny żul i alkoholik hotelu Ibis, Krzysiu (ej poważnie, raz była sytuacja, kiedy szedł po imprezie wywalić butelki do śmietnika i podszedł do niego bezdomny ze słowami: „ej... chcesz bułkę?“), nie poszedł na szkolenie. Wypiliśmy razem resztki alkoholu, które walały się gdzieś po pokoju, staraliśmy się utrzymać treść żołądka tam, gdzie jej miejsce i oglądaliśmy Doctora Who. Nie będę zanudzać Was szczegółami, w skrócie sytuacja wyglądała tak, że najebaliśmy się już o 10 rano (utrzymując ten stan do wieczora) i zrobiliśmy burdel w pokoju puszkami, śmieciami i w zasadzie wszystkim, bo Krzysiu ma, według mnie całkiem zasłużoną, opinię osoby, wokół której bałagan sam się robi. Poważnie. Wystarczy, że sobie siedzi i się nie rusza (w zasadzie nie ruszyliśmy się przez cały dzień, dopiero po paru godzinach zorientowaliśmy się, że kiedy położymy się na bokach, nie na brzuchach, to mdłości będą dużo mniejsze). 
Wieczorem wrócił Grzesiek, zezłościł się, poszedł sobie, przyszedł z alkoholem i jakoś tak wyszło, że byliśmy wszyscy w stanie gorszym niż dnia poprzedniego. Miałam iść znowu spać do tego samego kolegi, ale zamiast tego (znowu, nie wiem czemu to zrobiłam, zresztą tę część znam tylko z opowiadań już) położyłam się w grześkowym wyrku i kazałam mu kłaść się obok siebie. Chociaż było już raczej postanowione, że spać miał gdzie indziej (co dawało mu gwarancję dobrego seksu w nocy), grzecznie posłuchał się i przytulił do mnie. Nie wiem, w którym momencie coś się zaczęło dziać, do tej pory wytyka mi, że nie pamiętam naszego pierwszego pocałunku. 
Nie wiem też, jak się potoczyła sytuacja, że zamiast uprawiać całą noc dziki seks (oczywiście, to też było, ale tylko troszkę), większość czasu leżeliśmy przytuleni rozmawiając i oglądając filmy.
Żeby to nadrobić, miał się kolejnego dnia zerwać wcześniej ze szkolenia. Nie przewidziałam tylko, że kaca będę mieć jak stąd do wieczności i chociaż dostałam do łóżka śniadanie (które wykarmiłoby pół małego państewka - miałam cały stół zastawiony wszystkimi potrawami z hotelowej stołówki), to nie mogłam napić się choćby łyka kawy, żeby nie lecieć wymiotować. Zobaczył mnie, poszedł kupić piwo na kaca za ostatnie pieniądze, które miały być na bilet do domu i znowu leżeliśmy przytuleni oglądając filmy i rozmawiając.
Muszę się też przyznać do czegoś niedobrego. Zostałam w tym łóżku bo wiedziałam, że ma u siebie w mieście dziewczynę. Bo wtedy miałam taki głupi pomysł, żeby sypiać tylko z zajętymi. Nie było wtedy problemu z zakochanymi natrętami, a mnie związki absolutnie nie interesowały. Nawet nie wiedziałam, jak szybko zmieni się cała sytuacja.

Suchy:
Wtorek. Hotel Ibis (standardowo - wylęgarnia patologii, śle buziaczki :*). Uwielbiam szkolenia w Szczecinie, tu mogę się napić, zapominając o piciu w moich rodzinnych stronach. Jakimś dziwnym trafem moim współlokatorem jest Krzyś. My, alkoaddicts musimy trzymać się razem, problemy z alkoholem wydają się wtedy błahsze, ten brakujący bilon łatwiej wyżebrać we dwójkę. Zastanawiające jest to, że hotelowy personel, który z tego miejsca pozdrawiam nie dał nam jeszcze bana na współdzielenie pokoju. Paulina, cycata i jakże fascynująca persona przez zrządzenie losu została zmuszona to przekoczowania pięciu dni w Ibisie. Na trzecim piętrze. W naszym pokoju ( HELL YEA! :D). Po pierwszej nocy gdy łazienka stała się swoistym magazynem na 
melanżowe odpady, a stos puszek po browarach osiągnął taki pułap, że gdyby nie zadaszenie hotelu pewnie byłby widoczny z kosmosu, wylądowałem w łóżku z poprzednią adoratorką pieprząc się bez wytchnienia. A moja fascynująca bezdomna z moim najlepszym ziomkiem w pokoju obok. Trąci patologiczną telenowelą? To nie wszystko. Od samego początku trwania tej historii byłem związany z trzecią dziewczyną. Trzy lata. Już słyszę oburzone głosy protestu, że tak się nie robi. Ale cytując klasyka: „Trzeba chleba z wielu pieców spróbować, by wiedzieć gdzie najlepszy jest on“ . Albo jakoś tak. Najważniejsze, że przekaz jest klarowny. 
Następnego dnia wchodząc do hotelowego. Kurwa, nie mogę tego nazwać pokojem. Wchodząc do czeczeńskiej nielegalnej dziupli zajmującej się recyklingiem, ujrzałem Krzysia W., człowieka przyciągającego bałagan. Ziomka, którego środowiskiem naturalnym jest syf, burdel i brzydki zapach nie do końca przetrawionego alkoholu stwierdziłem, że nie chce tu zostać ani chwili dłużej. Więc gdy już byłem w tym jądrze ciemności walcząc z odruchem wymiotnym ujrzałem Ją. Pijaną, nieogarniętą. Wyglądała jakby sam Szatan ją zjadł, a potem wyrzygał. I moje rozpieprzone przez sterydowe leki na astmę serce zabiło szybciej. Ja jebie, w takich niesprzyjających okolicznościach byłem w stanie dostrzec motyla w tym robaku. Ona jest piękna, ma w sobie niezliczone pokłady seksapilu, wewnętrznego wdzięku, który aż z niej kipi, kurwiki w oczach to pewnie efekt poprzedniego, suto zakrapianego alkoholem dnia, ale dla mnie to były najpiękniejsze piwne oczy jakie w życiu widziałem. Spoglądała na mnie tymi swoimi maślanymi oczkami robiąc słodką minkę i pytając czy posiedzę z nimi wieczorem. Gdybym był bałwanem to zostałaby po mnie tylko marchewka i to równomiernie ugotowana. Ta dziewczyna robiła ze mną, co chciała nie zdając sobie z tego sprawy, miała mnie w garści. Tym spojrzeniem sprawiła, że należałem do niej, czy tego chciała, czy nie. Wieczorem byłem umówiony na kolejną seks-sesję, ostry numerek z niewyżytą seksualnie koleżanką, która nie przymierzając „robiła cuda na kiju“. Wystarczyło jedno krótkie zdanie, wypowiedziane w taki sposób, że nie miałbym serca jej odmówić:  „zostań ze mną“. No i cały misterny plan w pizdu, przecież dla tej ślicznotki mogę na golasa przebiec przez centrum miasta, jeśli mnie o to poprosi i ładnie się uśmiechnie. Zaczęło się niewinnie. Delikatne muskanie wargami jej karku, całowanie tatuaży za uchem, leniwe pieszczenie jej cudownego ciała, gloryfikowanie i celebracja każdego milimetra. Potem pocałunek, którego ona nie pamięta. Ja poczułem się tak, jakbym wsadził język do gniazdka - z uszu posypały mi się iskry, bujne owłosienie górnej partii pleców stanęło dęba a w głowie poczułem wybuch serotoniny. Emocjonalny orgazm wywołany przez jedną wymianę śliny z tym przykurczem. Nie wiedziałem wtedy co to oznacza. Ta noc należała do nas, pieszczoty przerywane delikatnym seksem na przemian z długimi rozmowami przeplatanymi ostrym pieprzeniem. Twierdziła, że od półtora roku nie miała orgazmu z żadnym facetem. Tej nocy miała ich sześć. Poznawaliśmy siebie, nasze ciała, preferencje. Dużo mówiliśmy o sobie, zadawaliśmy sobie pytania, rozumieliśmy się na każdej płaszczyźnie, byliśmy zupełnie inni od siebie, inni od reszty społeczeństwa, rozmawialiśmy tak naprawdę pierwszy raz a czułem, jakbym znał Ją od bardzo długiego czasu. Beletrystyka, muzyka, kinematografia, gust kulinarny. Wypisz, wymaluj ideał. Nie było Ciebie tam, drogi czytelniku i gwarantuje, że 95 procent ludzi tego nie przeżyło i nie przeżyje. Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie, a ta jedna, magiczna noc sprawiła, że moje poglądy na ten temat zmieniły się o 180 stopni. Chociaż wcześniej powtarzałem wielokrotnie, że kogoś kocham to właśnie te kilka godzin to zweryfikowało - dopiero uczyłem się jak to jest być w kimś bezgranicznie zakochanym...

tak naprawdę, to chciałam się pochwalić dziarą i cyckami.







A na dobitkę wszystkiego, oto Krzysiu.


"Ej... Chcesz bułkę?"



Czekajcie na dalszy ciąg, robi się jeszcze ciekawiej.

Jak wytrzymać pod jednym dachem, czyli krótko o mieszkaniu razem.

Oszczędzę opowiadania i tłumaczenia się – najważniejsze, że po pół roku w końcu usiadłam, odpaliłam tego całego worda i zaczęłam cokolwiek pisać.
                W skrócie sytuacja wygląda tak:  po długich i burzliwych przygodach, które pominę bo szkoda na to czasu (tak naprawdę zachowam je, bo stanowią całkiem dobry materiał do książki), wynajęliśmy z Grześkiem mieszkanie (no dobra, pokój). To nie pierwszy raz, kiedy mieszkam z chłopakiem czy ze współlokatorami, ale że sytuacja jest całkiem aktualna, postanowiłam podzielić się wrażeniami.
                Po pierwsze (muszę zaznaczyć, bo to istotne dla dalszej historii), że bardzo szybko i nagle zamieszkaliśmy razem. Sytuacja troszkę spowodowana przez okoliczności z zewnątrz, ale głównie, mam nadzieję, przez naszą wewnętrzną potrzebę.  Mamy więc ten swój malutki pokoik z łóżkiem, które popsuliśmy już dnia pierwszego, gramofonem, o którym nie wiemy czy działa, cały zawalony komputerami, papierami i moimi ciuchami walającymi się w każdym możliwym miejscu (fotel już całkiem nieźle sprawdza się jako moja dodatkowa szafa).
                Jest jedna podstawowa zasada przy mieszkaniu razem. Jeśli planujecie coś takiego, powinniście szybko się jej nauczyć: trzeba umieć się dogadać i iść na kompromisy, czyli „stwarzamy pozory równouprawnienia  i demokracji, ale ma być tak jak ja mówię, bo inaczej udam obrażoną i pogniewaną dopóki nie zmienisz zdania i nie zrobisz po mojemu”.
                Nie możecie też zapominać o pozostałych złotych regułach, dzięki którym można bez problemu uniknąć jakichkolwiek kłótni. Czyli, po kolei:
- nie wyrzucam śmieci, bo jestem kobietą, a one są ciężkie.
- nawet jeśli przejawię wolę zrobienia czegoś takiego, to jedyną poprawną odpowiedzią jest: „nie kochanie, zostaw to, ja pójdę. Kupię ci piwko przy okazji.”
- gotuję, bo lubię, ale za to zmywanie już nie może być na mojej głowie. Ma być w końcu sprawiedliwie. Jeśli już podczas gotowania umyję talerz czy widelec, to przez reszte wieczoru mam być za to chwalona i rozpieszczana, żebym wiedziała, że jestem doceniona. Moje jedzenie też ma być wychwalane przynajmniej trzy razy podczas jednego posiłku, bez względu na to, jak smakuje ( a oczywistym jest, że smakuje najlepiej na świecie).
- sprząta ten komu przeszkadza bałagan (jeśli ja zdecyduję się to zrobić, to mimo wszystko mam być chwalona i rozpieszczana).
- mimo tego, że gotuję (najlepiej), to też chcę co jakiś czas dostawać śniadanie do łóżka i kawkę do komputera („bo herbatka zawsze jakoś lepiej mi smakuje, jak Ty ją zrobisz...”)
- jeśli mi się nudzi i mam głupawkę, to mogę przeszkadzać i dokuczać ile chcę. Jeśli jestem czymś zajęta, ma być spokój.
- jeśli pójdę po piwo albo cokolwiek innego do sklepu, mam być chwalona i doceniana przez resztę wieczoru.
- miłe niespodzianki ze sklepu pod postacią paczki ciasteczek albo dodatkowego alkoholu są jak najbardziej wskazane.
- ostatecznie mogą być twarde narkotyki. Co kto lubi.
- uprawiajcie seks albo róbcie zboczone rzeczy minimum raz dziennie. I nigdy nie kładźcie się spać obrażeni.

                Ważne są też wspólne potrzeby i zainteresowania. Dziś wieczorem oboje na przykład siedzimy i lamentujemy. Grzesiek, że nie umie rysować bez piwa. Ja, że bez piwa nie umiem pisać. Wczoraj wymieniliśmy wygrany kapsel ze szczecińskiego Bosmana na ostatnie piwo. Po półgodzinnej dyskusji nad tym, kto ma iść do sklepu (jest 10 sekund od domu, a my mieszkamy na parterze), zdecydowałam, że w końcu ruszę się sama, bo  w życiu nie uda mi się go wygonić. Wróciłam uradowana z dwoma butelkami i przy otwieraniu ich powiedziałam: „Jeśli któryś jest wygrany, to teraz Ty idziesz.”. Oczywiśćie, ponieważ tak funkcjonuje wszechświat, moje piwo okazało się wygrane i musiał ubrać się i iść, zgodnie z umową. Zadowolona z siebie siedziałam przed komputerem, grałam w simsy i czekałam na moje wygrane piwko, kiedy usłyszałam wołanie zza okna. „Tylko się nie śmiej...”. Nie wolno mówić czegoś takiego, serio. Zanim wyjaśnił mi, co się stało, już płakałam ze śmiechu: „Zapomniałeś kapsla? Ahahaha no nie moge jaki głupek”. Prawda okazała się jednak troszkę zabawniejsza.
                Wziął kapsel ze sobą. Jak najbardziej. Bawił się nim całą drogę. I stojąc w kolejce w sklepie, kiedy za nim było jeszcze kilka osób. Z dumą położył przed sprzedawczynią piwo i kapsel. W końcu nie codzień się jest zwycięzcą. Jednak pani pracująca w sklepie szybko popsuła mu humor. „Oczywiście, wymieniamy kapsle, jednak polecam panu grać dalej”.
                Uhm, wziął nie ten co trzeba. Nie chciał pić tego piwa potem. Domyślam się, że smakowało mu upokorzeniem i porażką.

                Poza oczywistymi plusami mieszkania razem, takimi jak możliwość seksu w każdym momencie,  wspólne wieczory, kąpiele, romantyczne kolacje (zrobiłam raz taką. I to z winem) i to, że kiedy poczytam sobie straszne historie przed snem nie muszę spać w nocy sama, jest też kilka minusów.
Chociażby to, że kiedy próbowałam wczoraj wieczorem czytać te straszne historie, zaczął mnie zaczepiać co minute pytając, czy zepsuł już mi nastrój grozy. I chuj bombki strzelił, równie dobrze mogłam komedie oglądać.

                W każdym razie, zamieszkanie razem jest niezłą próbą dla związku i jeśli się nie pozabijacie w pierwszym tygodniu, to już nic Was nie ruszy. Nie ma też co tego odkładać i przez kilka  lat zwlekać tłumacząc się, że jest jeszcze za wcześnie. Cholera no, jeśli ma coś nie pyknąć, to chyba lepiej przekonać się o tym wcześniej, niż po pięciu latach związku.

                Zresztą, jak to jakiś czas temu usłyszałam – miłość, to spędzenie całego życia z osobą, którą masz ochotę zamordować, ale nie robisz tego, bo wiesz, że będziesz za nią tęsknić.