Przeprowadziłam się.

Pisanie tutaj już od dawna nie sprawiało mi szczególnej przyjemności, było strasznie wymuszone. Bo co jeszcze mogę powiedzieć o imprezach, seksie i alkoholu? 
Na próbę napisałam notkę na bloga parentingowego. I wciągnęłam się do tego stopnia, miałam z tego tyle frajdy, że na raz napisałam tych notek kilka w przód. Dawno tak przyjemnie i lekko mi się nie pisało. Wniosek jest jasny. Pora na przeprowadzkę. Tego bloga zostawiam, lubię sama czasem wrócić do niektórych tekstów i pozachwycać się, jaka dowcipna byłam.
Jeśli chcecie mnie dalej czytać, zapraszam tutaj. Obiecuję, że nie będzie tylko o kupkach i będzie ciekawie. A i Grzesiek czasami coś napisze, z męskiego punktu widzenia.
Jeśli nie, to dziękuję wam za te kilka lat, naprawdę fajnie było pisać dla tak dużego grona czytelników. Nie sądziłam, że blog zdobędzie tak dużą popularność. 

Jeszcze raz dziękuję.
I zapraszam.

http://little-bigthing.blogspot.com/


"Moja kobieta nie udaje" i inne bzdury powtarzane przez facetów

Jest kilka zdań uparcie powtarzanych przez większość facetów. Nie wiem, czy w to wierzą, czy gadają tak, bo wszyscy tak mówią i głupio im przyznać, że jest inaczej. Ba, czasami nawet można usłyszeć, kiedy kobieta je wypowiada! Jednak, co ciekawe, tylko w męskim towarzystwie (albo w internecie). Nigdy nie przewijają się za to na babskich wieczorach. Jak myślicie, co to oznacza?


„Moja kobieta nie udaje orgazmów. Nie musi.“

Pewnie, że nie musi, przecież jej nie zmuszasz, nie wywierasz na niej presji, a w waszym związku ważna jest szczerość. Nie zmienia to faktu, że czasem udaje, bo chce Ci zrobić przyjemność. I w życiu się do tego nie przyzna. 


„Umiem przecież rozpoznać kiedy kobieta ma orgazm. Nie da się niektórych rzeczy udawać.“

Da się. Wszystkie. Przykro mi, ale nie poznasz, kiedy był prawdziwy, a kiedy udawany. Gdyby jakiś facet rozgryzł, jak to rozpoznać, zostałby milionerem.


„Rozmiar nie ma znaczenia, liczy się technika“

Mój ulubieniec, zdecydowanie. To z tej samej półki co „pieniądze szczęścia nie dają“ i „nie patrzę na wygląd“. Wszyscy wiemy, że to nie prawda, ale lubimy to powtarzać, bo łatwiej nam się żyje. 
Fakt, technika bardzo się liczy. Fakt, za duży penis nie jest niczym przyjemnym, bo boli. Fakt, ważniejsza jest grubość niż długość. Ale ustalmy raz na zawsze - rozmiar ma znaczenie. A jeśli Twoja kobieta powtarza przy Tobie zbyt często, że tak nie jest, to lepiej poćwicz palce i język.


„Dziewczyna, która miała jednego faceta będzie ciaśniejsza“.

Patrząc z logicznego punktu widzenia (a podobno faceci są bardziej logiczni od kobiet): kobieta będąca w jednym czy dwóch stałych związkach uprawiała seks więcej razy, niż taka, która miała kilka jednorazowych przygód.
Patrząc biologicznie: „rozciągliwość“ pochwy zależy nie od ilości stosunków, ale od organizmu kobiety i są takie, które po porodzie wrócą do stanu sprzed, a inne zaraz po rozdziewiczeniu staną się luźne. Tyle w temacie. 


„Laska, która spała z wieloma na pewno jest dobra w łóżku“.

Wcale nie na pewno. Mogła mieć wielu partnerów i przy każdym leżeć jak kłoda. Nie ma reguły.


„Nie martw się, że on całuje Twoją byłą. To tak jakby miał w ustach Twojego penisa“

Idąc tym tokiem rozumowania miałeś w ustach penisy wszystkich byłych partnerów wszystkich kobiet, które kiedykolwiek całowałeś. Średnio optymistyczna opcja, prawda?
Serio, nie wiem, kto to wymyśla. Stawiam ten tekst na równi z „kluczem otwierającym wszystkie zamki“. Dajcie sobie z nimi siana.


„Ja nie oglądam porno. Mój związek mi wystarcza“

Ahahahaha. Ok. Serio? Jeśli nie oglądasz, to znaczy, że pewnie nie masz neta. Albo mieszkasz z rodzicami i jedyne miejsce, gdzie możesz to robić w ciszy i spokoju, to kabina prysznica. Ale proszę, niech nikt mi nie próbuje wciskać kitu, że się nie masturbuje. 
A jeśli serio tego nie robi (a nie ma kobiety nimfomanki, która wymaga od niego seksu pięć razy dziennie, przez siedem dni w tygodniu), to niech idzie do seksuologa. Po co odmawiać sobie jednej z niewielu darmowych przyjemności?


Chłopak + dziewczyna = normalna rodzina.

Związki partnerskie spoko, jeśli Ci się nie podobają, to po prostu takiego nie zawieraj. Tylko niech dzieci nie adoptują.

Ale w sumie... Dlaczego?

Wszystkie możliwe dyskusje na ten temat sprowadzają się do przekrzykiwania się i wyzwisk. Nikt nigdy nie próbował usiąść i na spokojnie wymienić się argumentami. A co najważniejsze, otworzyć na zdanie tej drugiej strony i spróbować je zrozumieć. 

Wczoraj z Grześkiem składaliśmy mebelki dla dziecka (no dobra, on składał, ja tylko siedziałam na fotelu i rzucałam komentarze). Siedzę sobie teraz i patrzę na prześliczne łóżeczko z wzorkiem królika (no bo jaki inny by mógł być) i zastanawiam się, jakie tak naprawdę mamy szczęście. I ile kochających się par nie będzie mogło się cieszyć z tak prostych przyjemności, jak poukładanie małych śpioszków w komodzie. 

Daruję sobie gadkę o znajomych homo parach wychowujących dzieci. Bo dzieci jeszcze małe, nie mogą się wypowiedzieć, czy są skrzywdzone, czy nie.
Znam za to jedną dziewczynę, która miała dwie mamy. Nie została lesbijką. Ani zboczeńcem. Nie wyszła na miasto i nie zaczęła strzelać do ludzi. Nie jest nieszczęśliwa. Nie ma żalu do swoich mam. Ma za to kochającego męża i córeczkę. I dzieciństwo, które wspomina jako bardzo udane, spędzone w domu pełnym miłości.

Czy brakowało jej męskiego wzoru w domu? Chyba nie, skoro nie brakuje go milionom innych dzieci wychowywanym przez samotne matki. Tylko, że te dzieci nie mogą w domu obserwować relacji między dwójką kochających się dorosłych. 

Tego samego nie doświadczają dzieci z wielu rodzin, które znacie. Tych, gdzie rodzice to alkoholicy płodzący co roku kolejne niemowlę. Albo tych, gdzie dziewiętnastolatka chodzi w kolejnej ciąży, każdej z innym tatusiem. 

Przypadek z życia wzięty.
Moja mama ma sklep z ciuszkami dla dzieci, który nie wiedzieć czemu lokalne mamuśki traktują jak konfesjonał albo kawiarnię. Przychodzą i opowiadają całe swoje życie, na bieżąco i z najdrobniejszymi szczegółami. Jedna klientka, posiadająca trójkę czy czwórkę (niestety, dokładnie nie pamiętam) swoich własnych pociech, przyszła (będąc w kolejnej ciąży) się pochwalić, że zostawiła męża. Super sprawa, skoro się nie kochali, to po co się na siłę męczyć. Tylko że... mąż się nie wyprowadził. Mieszka z nimi dalej, śpi na materacu. Obok ona z kochankiem i najmłodszym synem na łóżku. Nikt nie zareagował świętym oburzeniem, nie kazał jej odebrać praw rodzicielskich. 
Inna, alkoholiczka, ma dwie córki. Osiemnaście i szesnaście lat. Starsza ma dwuletnie dziecko. Młodszą matka co chwilę wywala z domu, wyzywając od najgorszych, kiedy sama przyjmuje sobie kolejnych panów w mieszkaniu. Za pięćdziesiąt złotych. Nie ukrywa tego, sama opowiedziała. Nikt nawet nie pomyślał, żeby odebrać jej dzieci.

Naprawdę myślicie, że dwoje kochających się ludzi, obojętnie jakiej są płci, zapewni dziecku gorszy dom? Dziecku, na które czeka, o którym marzy i któremu chce zapewnić wszystko, co najlepsze?
Co z tego, że zobaczy, że mama całuje drugą mamę, czy tata przytula i głaszcze drugiego tatę? Seksu przecież przy nim uprawiać nie będą, a dziecko zobaczy po prostu miłość.
Bo kocha się osobę, nie płeć.
Jeśli naszym jedynym argumentem ma być to, że inne dzieci będą się śmiały, musimy sobie przypomnieć, że dzieci będą uważały za nienormalne to, o czym my im tak powiemy. 


Gdzie ci mężczyźni?

Okazało się, że jestem konserwatywna i staromodna. Przynajmniej w niektórych kwestiach. Uważam, że facet powinien być facetem. 



Jak się okazuje, to teraz bardzo staroświeckie podejście. Ostatnio miałam nieprzyjemność czekać na Grześka siedząc w jednym z naczelnych szczecińskich centrów handlowych. Siedziałam sobie grzecznie na stołku przy blacie w strefie gastronomicznej. Obserwowałam z nudów przechodzących ludzi i grupę nastolatków, dla których zajęcie w piętnaście osób stolika, robienie zdjęć i wrzucanie ich w internety prawdopodobnie stanowi ulubioną rozrywkę. 
No i tak sobie podpatrzyłam, jak teraz wygląda płeć brzydsza poniżej dwudziestki (przynajmniej mam nadzieję, że starsze osobniki się nie trafiają). Okazuje się, że płeć brzydsza już wcale nie jest płcią brzydszą, a zajmuje w zastraszającym tempie miejsce płci pięknej.
Pomijam już kwestię wyglądu, chociaż rurki i dziwaczne fryzury jeszcze niedawno były zarezerwowane tylko dla dziewczyn i bywalców tęczowych klubów. Pomijam też, że wolą iść na szoping, niż jak cywilizowane samce napić się piwa w pubie. Pomijam fakt, że kosmetyczkę widzą częściej niż własną matkę, a bez mejkapu nie pokażą się publicznie. Moda się zmienia, a ja widocznie jestem zdziadziała i tego nie umiem zrozumieć.
Ale wyjaśnijcie mi jedno - czy kilkanaście lat temu zaczął zanikać poziom testosteronu? Bada to ktoś w ogóle? Bo może wypadałoby zacząć. Mam wrażenie, że to małolaty stają się bardziej agresywne, skore do bójek, awantur, a chłoptasie siedzą skuleni w kącie. Jak ich ktoś nie daj boże szturchnie czy popchnie, to albo wyglądają, jakby mieli ochotę zacząć płakać i wołać mamę, albo serio zaczynają to robić. Nie zrozumcie mnie źle. Nie chciałabym, żeby mój facet bił się przy mnie (ba, ma oficjalny zakaz robienia tego), jednak imponuje i w jakiś sposób pociąga mnie fakt, że potrafi to robić. I że mogę czuć się bezpiecznie, bo wiem, że gdyby ktoś mnie zaczepił czy zrobił mi krzywdę, to on stanie w mojej obronie, a nie na odwrót. 

Kolejna sprawa. Ja wiem, że równouprawnienie. Ja wiem, że feministki palące na stosach staniki i nie golące nóg. Ja to wszystko wiem. Ale! Równouprawnienie nie jest usprawiedliwieniem dla braku kultury. To, że babeczki też mają prawo głosu i chodzą w spodniach nie zmienia faktu, że kobiety są kobietami, a faceci facetami. Jak nie wierzycie, albo nie jesteście pewni, to zajrzyjcie w majtki (chociaż wydaje mi się, że coraz częściej zobaczycie tam powiększone łechtaczki, które zaczynają przypominać penisy i mikropenisy zmieniające się w łechtaczki - tylko czekać, aż cycki chłopcom wyrosną).
Zasady są proste. Mężczyzna przepuszcza kobietę w drzwiach. Mężczyzna otwiera przed kobietą drzwiczki samochodu. Mężczyzna nie pozwoli nieść kobiecie siat z zakupami, nawet jeśli to nie będzie jego wybranka serca, a pani Gienia lat 57 mieszkająca pod siódemką, którą akurat spotkał na klatce jak wracała z Biedronki. Mężczyzna nie usiądzie, jeśli widzi, że dla kobiety brakuje miejsca siedzącego. Mężczyzna widząc starszą osobę czy kobietę w ciąży od razu wstanie i zaproponuje swoje miejsce czy to w autobusie, czy w kolejce. Ba! Mężczyzna nawet nastolatce czy małej dziewczynce ustąpi miejsca. Pamiętam sytuację kiedy byłam mała (już słyszę tutaj komentarz Grześka: „dalej jesteś mała!“), miałam może z osiem lat, jechałam gdzieś z dziadkiem tramwajem. Wszystkie miejsca były zajęte, ale byliśmy jedynymi stojącymi osobami. Złapałam się grzecznie oparcia siedzenia, ale w tym momencie pan na nim siedzący (pewnie jakoś koło trzydziestki, ale że minęło milion lat, to mogę się mylić - dziecięce wspomnienia są często troszkę inne) wstał i powiedział, że w jego towarzystwie kobieta nigdy nie będzie stała. Bo to nie wypada.
Ale mi wtedy ego podskoczyło. 

Żeby nie było niejasności - nie twierdzę tutaj, że facet ma być brudny, śmierdzący i zaniedbany. Pewnie, że higiena jest ważna. Ale niech jednak pozostanie facetem! 

Inna sprawa, że skoro jest podaż, to musi być też i popyt. Co się nagle takiego stało, że dziewczyny zaczęły nagle w facetach szukać kobiet, a nie mężczyzn? 
Poważnie kręcą was zniewieściali, rozpieszczeni chłopcy? Tacy, z którymi strach wyjść na nocny spacer po parku, bo jeszcze przestraszą się przebiegającej wiewiórki i dadzą dyla, zostawiając was same pośrodku ciemnej alejki?

O co nie pytać ludzi z tatuażami?

Głupota ludzka nie zna granic, podobnie jak bezczelność. To żadna nowość. Jednak przy niektórych tematach potraficie przejść samych siebie. Zwłaszcza w Internecie i po pijaku.  Jednym z nich są tatuaże (bądź kolczyki, skaryfikacje, implanty i wszystkie innego rodzaju modyfikacje ciała).

Tak się składa, że mam kilka tatuaży. I kolczyków w niezbyt typowych miejscach. Fakt, że czasami wśród pytań, które o nie słyszę, trafiają się wybitne perełki, takie, że nawet mi szczęka opada, jednak 98% to dokładnie te same kretyńskie teksty. Ułatwię wam (i przede wszystkim sobie, mam nadzieję) życie. 

Przeczytajcie i już nigdy, proszę was, nigdy nie pytajcie o to ani mnie, ani nikogo innego.





Po co Ci to?

Ewentualnie „dlaczego to masz?“. Powiedzcie mi tak szczerze, jakiej odpowiedzi się spodziewacie?  Zawsze głupieję, kiedy słyszę te pytanie. I nie dowierzam, że zostało zadane na poważnie.


Co znaczy ten tatuaż?

Że lubie tatuaże (albo to, co akurat ten jeden przedstawia). 
Myślę, że po części winę tutaj ponoszą wszystkie Miami czy Los Angeles Ink, gdzie każdy, kto chce zrobić sobie tatuaż przychodzi z glęboką historią. Każdy ma swoją symbolikę i aż głupio przyznać, że ma się na ciele coś tylko dlatego, że chciało się mieć akurat taki wzór w takim miejscu. 
W każdym razie, w większości przypadków tatuaże nie mają ukrytego znaczenia. Mam kotwicę z różami na klacie tylko dlatego, że podoba mi się motyw kotwicy z różami na klacie.


A nie wolałeś/wolałaś zrobić sobie tribala nad tyłkiem/motylka na łopatce/piórka przechodzącego w lecące jaskółki pod karkiem?

Skoro go nie mam, to znaczy, że nie wolałam.


Bo ogólnie tatuaże spoko, ale inny wzór i inne miejsce...

To zrób sobie inny wzór w innym miejscu.


Wszystko fajnie, ale lepiej by Ci było bez tego.

Ja osobiście nie lubię kolczyków w uszach i farbowanych na rudo włosów. Ale nie zaczepiam ludzi, którzy je mają, żeby podzielić się swoją opinią. Zrozumcie, że to po prostu niegrzeczne. A poza tym nikogo nie interesuje. 


Sutki też masz przekłute?

Dalej nie wierzę, że ludzie są w stanie o to zapytać.


Bolało?

Nieśmiertelne pytanie. Tak, wbijanie czegokolwiek w ciało boli. Zabawniej jest, kiedy to pytanie pada w czasie teraźniejszym. „Boli?“. Tak, nieustannie. 
Swoją drogą, widziałam kiedyś fajną koszulkę, z napisem „tak, kurwa, bolało“.


Dlaczego takie ładne dziewczyny tak bardzo się oszpecają?

Nie wiem, znajdź jakąś ładną dziewczynę, która się oszpeciła (botoks, solara, tona tapety, opcji nie brakuje) i zapytaj ją.


A to prawdziwy tatuaż?

Nie. Z gumu do żucia. Zbierałam latami, żeby skompletować taki wzór, więc doceń. 


Jak Ty będziesz na starość wyglądać?

Fajnie.


A jeśli będziesz kiedyś chciała założyć rodzinę i mieć dzieci?

Kochani, jak się okazało, tatuaże nie powodują bezpłodności. Oczekujcie w kwietniu wielkiego wydarzenia, pojawienia się synka urodzonego przez wytatuowaną mamę.
Może zaproszę TVN?



Na co komu tropiki?

Jest zimno, szaro, buro i łatwo popaść w depresję przez to, że nie żyjemy w ciepłych krajach. Albo przynajmniej w nich nie zimujemy. Dlatego postanowiłam sobie i wam poprawić humor i znaleźć jak najwięcej minusów w tym całym podróżowaniu. I pokazać kilka zdjęć z moich wycieczek.



Zacznijmy od tubylców. Straszna rzecz, zwłaszcza w krajach z wielbłądami. Nie żebym miała coś do panów lubiących kozy i ich przebranych w czarne szaty Lorda Vader’a żon. Tylko, że naprawdę są nieznośni. W czasach, kiedy nałogowo jeździliśmy do Egiptu (czyli parę ładnych lat temu) byłam drobniutką, nie przekraczającą 50kg, młodziutką blondyneczką bez tatuaży i zbyt wielu kolczyków, za to z ogromnymi cyckami. Miałam przerąbane. Mimo tego, że nie odchodziłam na krok od mojego taty (który, nie ukrywajmy, robi wrażenie mimo swoich 40 lat), ciągle byłam macana po tyłku, głaskana po ramieniu i zaczepiana słownie. O ile na początku komplementy są miłe, to już w połowie pierwszego dnia bałam się wychodzić z pokoju. 
Poza tym wszędzie na ulicy możecie usłyszeć: „Za darmo maj frend!“ „O! Polska! Adam Małysz! Mucha rucha karalucha!“, „Haha! Polska! Za darmo! Prezent!“





Gorsi od tubylców są tylko turyści - rodacy. Kochane Polaczki zamykają się w pokojach i tam upijają najtańszą przemyconą do hotelu wódą, zanim wyjdą gdziekolwiek. Jeśli już wykupią all inclusive, to rzucają się na bar i pchają w kolejce na stołówce jakby inni mieli im wszystko zabrać. I nigdy nie dają napiwków. No, najwyżej pierwszego dnia, zamiast jak dobry obyczaj nakazuje, dać tego przynajmniej łan dolara przy każdym posiłku. 






Właśnie, posiłki. Kiedy sobie tak jeździłam po świecie nie byłam jeszcze w ciąży, więc z moją obsesją na punkcie niejedzenia pozwalałam sobie najwyżej na jakiś owoc na śniadanie, a resztę zapotrzebowania organizmu na kalorie wypełniałam drinkami. Jednak rzadko kiedy widziałam coś apetycznego i zachwycającego. W arabskich krajach strach zresztą jeść cokolwiek, bo może was spotkać słynna zemsta faraona (jestem jedyną osobą z rodziny, której nigdy nic tam nie ruszyło - prawdopodobnie zahartowało mnie jedzenie kriszny na woodstockach). We Francji i Włoszech za to mają dziwny smak i raczej konkretnego dobrego domowego schabowego i bigosu tam nie zjecie. Na dodatek Włosi robią najgorszą pizzę na świecie. Tłusta, oliwa z oliwek z niej aż kapie i robią wielkie oczy jak poprosicie o hawajską. Bo pizza z ananasem to taka dziwna sprawa.
W Holandii będą chcieli was uraczyć lamą jako lokalnym przysmakiem, którym wszyscy się zachwycają. O ile nie grożą wam przy tym naprawdę dużym nożem - oszczędźcie sobie i nie jedzcie. 





Dlatego kochani. Doceńmy nasze kocyki, opatulmy się nimi mocniej, nalejmy sobie ciepłej herbatki z prądem i przeczekajmy jakoś tę całą pseudozimę. Udając, że wcale nie wolelibyśmy w tej chwili wylegiwać się na basenie z drinkiem w kokosie.

A na koniec wszystkiego macie krótki filmik z jednych wakacji.

Czego pragną mężczyźni?

Według Internetu oczywiście (a dokładniej 9gaga i JoeMonstera, bo tam głównie przesiaduję, ale przekłada się to na resztę stron). Załóżmy, że jakimś cudem kosmici poznali język angielski i postanowili dowiedzieć się czegoś o naszym gatunku właśnie z najpopularniejszych serwisów internetowych. Zastanowiliście się kiedyś, jaki obraz siebie stwarzacie? 

Internetowy Mężczyzna jest miły. Zawsze i bez wyjątku. I właśnie dlatego ląduje w niesławnej już strefie przyjaciół u wszystkich laseczek. 
Poza tym jest nerdem, gra w gry i ogląda My Little Pony. Internetowy Mężczyzna nie wychodzi z domu. A jeśli już jakimś cudem wyłoni się ze swojej jaskini trolla i pójdzie między ludzi, to jak najszybciej chce wrócić do domu, gdzie ma swoje zupki chińskie i Internet. 

Internetowy Mężczyzna jest czuły i wrażliwy. Marzy o prawdziwej Wielkiej Miłości, a gdyby w końcu dorwał jakąś kobietę, której imię nie kończy się na .jpg, to by dla niej wszystko zrobił, nieba jej uchylił, gwiazdkę z nieba podarował. Niestety, kobiety w jego otoczeniu nie patrzą na cudowne wnętrze i na to, co ma im do zaoferowania, bo uganiają się za przystojniakami i dupkami.
Poza tym uwielbia cycki i tyłki. Internetowy Mężczyzna jara się mega seksownymi dupeczkami z cosplayów, rozpoznałby bez problemu większość aktorek porno, śmieje się ze zdjęć internetowych pasztetów i krytykuje większość dziewczyn, jakie widzi na zdjęciach, mówiąc, że „to nic specjalnego“ i „widział ładniejsze“. Jeśli jesteś kobietą, to idź do kuchni i zrób mu kanapkę. 

Internetowy Mężczyzna pragnie stałego związku. Chce być przy swojej kobiecie (kiedy w końcu ją znajdzie), kochać, wspierać, spędzać razem każdą wolną chwilę.
Poza tym stworzył tego mema. Internetowy Mężczyzna nie lubi dzieci. Śmieszy go i przeraża instytucja małżeństwa. Narzeka na żonę i zrobiłby wszystko żeby od niej się wyrwać.


Jaki jest ideał kobiety według Internetowego Mężczyzny?

Przede wszystkim powinna w ogóle być. Tylko nie za często, bo level przecież sam się nie nabije. Ma grać w gry (te same co on oczywiście) i do tego wyglądać jak jedna z postaci (bardzo wskazane jest przebieranie się za jego ulubioną). Ma przy tym nie wychodzić z kuchni, gdzie jest jej miejsce. I robić mu kanapki. 
Ma oglądać pornosy i próbować wszystkich możliwych erotycznych sztuczek, ale przed poznaniem być słodką i niewinną dziewicą. 
Ma być wierna, kochająca i nie widzieć świata poza nim, ale nie za bardzo, bo gadki o małżeństwie, dzieciach, czy choćby wspólnych wakacjach, to już przesada.
Ma być śliczna i zgrabna (bo grubaski są śmieszne i nikt ich nie chce), ale nie patrzeć na jego wygląd, bo przecież najważniejsze jest wnętrze.


Do cholery. Ogarnijcie się.


Dlaczego nikt nie lubi studentów?

Poza nimi samymi oczywiście. Dlaczego tak drażnią całą resztę społeczeństwa?




Stereotypy

Student pije. Student w zasadzie nie trzeźwieje. Student nigdy nie ma co jeść. Student przez sesją dziwi się. A o tym, co się dzieje w akademikach aż strach mówić głośno. Na przykład taka misja na Marsa. Każdy będzie przysięgał, że to się działo na jego uczelni.
Coś w tych stereotypach jest. Akademiki, to noclegownia dla wyrwanych spod skrzydeł rodziców dziewiętnastolatków. Nagle nikt nie stoi im nad głową, nie każe sprzątać, uczyć się czy być w domu przed północą. Nikt nie zabrania zaraz po obudzeniu otworzyć butelki z browarem. Żywią się tylko zupkami chińskimi i parówkami, bo nagle okazuje się, że nic innego nie potrafią przygotować. 
Gorzej, kiedy zamiast akademika, postanawiają w parę osób wynająć mieszkanie. Biada wszystkim sąsiadom. 


Żarty o studentach

Które śmieszą tylko studentów. I tylko przez nich są opowiadane. No, może jeszcze przez licealistów, którzy nie mogą się doczekać studiowania. Zwłaszcza przed sesją cały Internet jest zawalony studenckimi żartami i memami. Wszystkie nawiązują do tego, co wyżej: bieda, głód i alkoholizm. I tony materiału, które trzeba ogarnąć na noc przed egzaminem.
Kanapka po studencku, jajecznica po studencku - nie wiedzieć czemu, studenci lubią chwalić się tym, że nie potrafią gotować i mają zerowe umiejętności kulinarne. Ale jednocześnie...


„Jestem lepszy!“

Bo zdałem maturę i poszedłem postudiować sobie filozofię, turystykę, czy ten nowy, bardzo przyszłościowy kierunek, który gdzieśtam otworzyli - połączenie europeistyki i kulturoznawstwa. Ludzie, którzy zamiast tego idą po liceum na kursy i do pracy, to idioci. Bo jak to można tak, bez wyższego wykształcenia? Bez licencjatu? Bez magisterki? Cytując klasyka: „jeśli nie poszedłeś kurwa na budowę bomby atomowej, to spierdalaj, bo takie studia, to nie są studia.“


Przedłużenie dzieciństwa

Jest jeszcze grupa, która postanawia studiować w swoim mieście. Mieszkają dalej wygodnie u rodziców, czasami ambitnie dorabiają gdzieś na boku (ale rzadko, bo po co, skoro rodzice płacą rachunki, robią papu i dają kieszonkowe na imprezy). Zapychają tramwaje i walczą o miejsca bardziej niż moherowe babcie. 
Czują się dorośli, bo w końcu już studiują. Tak naprawdę po prostu nie muszą nic robić, mając większe luzy niż w liceum. 


Studenci ASP

Osobna grupa, której nie dotyczy nic z tego, co napisałam wyżej. Banda dziwaków (im jesteś dziwniejszy, tym bardziej wtapiasz się w tłum) śmigająca po mieście z ogromnymi teczkami, nawet kiedy ich nie potrzebują, żeby nikt nie miał wątpliwości, że są przyszłymi artystami. Jakby ktokolwiek mógł wątpić po pierwszym spojrzeniu.
Zdecydowanie wszyscy tam nadużywają psychodelików. 




Powodzenia w egzaminach! (bo chyba jakoś teraz przed wami)

Rozdanie medali dla Gwiazd Internetu 2013

Rok 2013 był bardzo dobrym rokiem dla Internetu (zresztą, który nie jest?). Pośmialiśmy się z pieseła, pośmialiśmy z grumpy cata i bad luck briana. Było kilka śmiesznych komiksów i kilka śmiesznych tekstów. Jednak są trzy osoby, które dały mi się pośmiać i zapamiętać na tyle mocno, że należy im się podium. Oto rozdanie medali dla Największych Idiotów 2013.


III miejsce i brązowy medal:
Sowa

O kolesiu wiem mało, poza tym, że dziś w klubie bedziebeeeng. Atrakcyjny facet w okularkach, z seksownie powiewającym na wietrze brzuszkiem. Plus dla niego, że nie osiadł na laurach po nagraniu takiego hiciora i tworzy dalej, kolejne wspaniałe utwory.





II miejsce i srebrny medal:
Bonus BGC

Na łazarskim rejonie, nie jest kolorowo! Wyśmienity raper, który zasłynął tym, że porzygał się w trakcie wywiadu. Jest zawodnikiem MMA, wyzywa na pojedynek wszystkich, ale nikt nie ma odwagi podjąć wyzwania. Zgodził się nawet na wywiad dla was, ale w pewnym momencie przestał odpisywać. Pasjonata tatuażu, ma wydziarane na przedramieniu „pozdro 600„ a na szyi „lecimy tutaj!“. Niestety, jego walki nie są nigdzie do obejrzenia, bo szkolili go norwescy trenerzy (oczywiście najlepsi). Zarobił w Norwegii na walkach kupe hajsu, ale wydał 200 tysięcy na dziwki i koks. Teraz ma jakąś mega tajną fuchę, której nie chce zdradzić i chyba sklep z odżywkami.




I miejsce i złoty medal:
Trybson



Niekwestionowany Król Internetu od momentu premiery Warsaw Shore (cała ekipa zresztą się nadaje tutaj). Wszystkie gąski są jego. Poza wyglądem i zainteresowaniem MMA, ma też chłopina niezwykłe pokłady głębokich myśli. Wielokrotnie cytowany na stronach internetowych. „Co ma wisieć, nie utonie, co poczeka i tak zostanie wyruchane“.
Od innych internetowych debili odróżnia go to, że koleś jest cholernie pozytywny. Nie wzbudza w nas chęci mordu. Głupiutki, wiecznie uśmiechnięty i mówiący śmieszne rzeczy. Co tydzień czekamy na kolejny odcinek tylko dla niego i witamy owacjami każdą jego wypowiedź.
Krzyczcie Trybson!