Babskie tajemnice, część I - czyli dlaczego kobiety uprawiają seks




            Oto przed Wami wielki powrót w wielkim stylu. Pora na troszkę zmian, które mam nadzieję, że mi wyjdą na dobre, a Wam będą odpowiadać.
            Po pierwsze, bardzo ważne, pojawiły się zdjęcia. Od tej będę Was zmuszać do oglądania i załączać do notek specjalnie zrobione fotografie. Dziękuję za nie bardzo Marcie Miszuk i zapraszam do kliknięcia i zerknięcia na inne jej prace (bo ze mnie akurat modelka nienajlepsza). Na tych tutaj widzicie też Krystiana (też klikać i oglądać).
            Druga rzecz, to rozbudowany dział "o mnie" (który nadal jeszcze nie jest skończony, ale nowe zdjęcie i trochę tekstu już się tam pojawiło). Pojawiają się nowe linki, do obserwowanych dodaję coraz to nowe blogi, na które zaglądam (tak, jeśli tam jesteś to znaczy, że Cię czytam).
            Koniec też z obijaniem się. Posty będą częściej i dłuższe.
Ah, no i szykuję kilka niespodzianek, ale to w swoim czasie.

Jest też pewna sprawa do czytających to panów – potrzebuję pięciu różnych, o różnych poglądach, wieku itd, żeby udzielili mi odpowiedzi na kilka pytań i pomogli w napisaniu artykułu. Dlatego wysyłajcie maile, w których napiszecie podstawowe informacje o sobie (wiek, studia, prace – tego typu szczegóły) i krótko o tym, jaki jest Wasz stosunek do związków, seksu  i innych kwestii damsko – męskich.

Zadowoleni? To koniec kwestii technicznych, zapraszam do czytania ;)

            Ostatnio siedząc z mamą w pokoju i popijając winko, trafiłam w telewizji na „Testosteron”. Film na pewno każdemu znany, opinie być może o nim podzielone, ale nie o to tutaj chodzi.
            Dał mi do zastanowienia. Bo, przyznajcie, że o ile w większości przypadków facet uprawia seks dla seksu, to u kobiet istnieje cały wachlarz motywów. Jest duży odsetek dziewczyn, które w ogóle nie mają z tego fizycznej przyjemności, więc o co właściwie tutaj chodzi? Przemyślałam wszystko, zebrałam opinie znajomych, przypomniałam sobie wiele babskich rozmów (przynajmniej tyle ile byłam w stanie sobie przypomnieć – pamiętacie, co pisałam o babskich wieczorach). Złożyłam to wszystko do kupy i oto przed wami lista najbardziej popularnych powodów, dla których kobiety decydują się iść z facetem do łóżka.



Podniesienie pozycji społecznej.

Tu trzeba zaznaczyć, że bardzo często jest to nieświadome. Zauważcie sami, że wybieramy często facetów, których pozycja społeczna jest dużo wyższa od naszej. Nie koniecznie chodzi tu o hmm… celebrytów, ale nawet o zwykłych popularnych kolesi (nie wnikamy z jakich powodów). Nie są najprzystojniejsi, najinteligentniejsi, najbogatsi – po prostu mają taką siłę przebicia, że w śród swoich znajomych są czymś w rodzaju samców alfa. Przyciągają do siebie, bo chociaż możemy się do tego nie przyznawać, to pójście do łóżka z kimś takim daje nam poczucie, że i my stajemy się ważniejsze. Czy chodzi o szukanie podświadome dobrego materiału genetycznego, czy bardziej prozaiczne pobudki – nie wiem, mnie nie pytajcie. Faktem jest tylko to, że często staramy się przez seks podnieść naszą pozycję w otoczeniu.


Potrzeba czułości.

To akurat trochę smutne. Zdarzają się przypadki (i to częściej, niż myślicie) kiedy dziewczyna zgadza się pójść z wami do łóżka tylko dlatego, że chce się przytulać, całować i robić całą resztę tych uroczych rzeczy. Niestety, wyczuć tutaj granicę jest ciężko, a z tego co mi się wydaje dziewczyny godzą się wtedy na seks dlatego, że czują się w jakiś sposób zobowiązane. W końcu, daliście jej dawkę czułości, której chciała, a za to ona odwdzięczy się pójściem do łóżka z wami.
Jak mówiłam, to smutne.




Drobne korzyści (te materialne i nie)

Dla jasności, mówimy o normalnych dziewczynach, nie o prostytutkach. Wasze partnerki tez to stosują. Po prostu po udanym seksie o wiele łatwiej poprosić, czy do czegoś się przyznać. Metoda niezawodna, sprawdzona i praktykowana przez większość kobiet od wieków.
Dajmy na to, że zepsuła wasz samochód (taki tam stereotypowy przykład). Albo, że jej mama spędzi u was tydzień i w sumie to za chwilę przyjeżdża. Albo, że widziały nową śliczną sukienkę, której koniecznie potrzebują na tę ważną imprezę, bo przecież nie mają, co ubrać.
Jak myślicie, kiedy lepiej z czymś takim wypalić? Kiedy wracacie zmęczeni do domu z pracy/uczelni, czy raczej po udanym seksie, kiedy leży wtulona i spojrzy się na was niewinnym, słodkim wzrokiem?
Odpowiedź chyba jest jasna.




Adrenalina.

Czyli pragnienie tego pierwszego razu z nową osobą. Emocji ze stałym partnerem przez uprawianie seksu w miejscach publicznych. Albo w domu, ale ryzykując, że współlokator w każdej chwili może wyjść ze swojego pokoju. Często też stąd się biorą zdrady. Opcji wiele, powód bardzo częsty.
Chodzi jednak o to, żeby odróżnić czynnik motywujący – każdą z rzeczy, które wymieniłam można robić z całkowicie innych pobudek.
Adrenaliną kieruje się raczej konkretna grupa kobiet. Jest wiele takich, które nie wyobrażają sobie pójść z kimś do łóżka tylko dla tego.
Zresztą, mi samej też wydaje się, że to nie może być nigdy jedyny powód, zawsze miesza się z innymi.




Kariera zawodowa.

Chociażby romans z szefem (chociaż tutaj chyba dochodzą tez punkt pierwszy i czwarty, jeśli mamy na myśli dłuższą przygodę, nie jednorazowy numerek). Nie raz i nie dwa słyszeliście pewnie, że któraś tam dostała awans czy podwyżkę, bo przespała się z kimś na wyższym szczeblu. O, albo na castingach! Jeśli początkująca modelina odpadnie, na którymś etapie, to bardzo często wobec wygranej wysuwa właśnie ten zarzut.
Szczerze mówiąc, nie wiem czy to tak działa. Zawsze mi się wydawało, że to obiecanki bez pokrycia, byleby jak najwięcej ładnych dziewczyn namówić na seks. A znowu szef mający romans z pracownicą tym bardziej nie będzie jej faworyzował, żeby nikt się przypadkiem tego nie domyślił.




Zazdrość i zemsta.

Oj tak. Chęć wzbudzenia zazdrości w kimś jest chyba czymś, co sama najczęściej obserwuję (z tym, że to równie mocno działa również u panów). Dał mi kosza, więc prześpię się z jego najlepszym kumplem. Niech na imprezie widzi mnie w otoczeniu innych.
Widzieliście pewnie sami często takie sytuacje. Często dotyczą właśnie osób, które świeżo się rozstały, ale przypadkiem lądują w tym samym klubie, albo mają wspólne grono znajomych. Czasami osób odrzuconych, bo w końcu niech usłyszy od swojego przyjaciela, co mógł mieć, ale stracił.
Częste, bo częste, ale na pewno nie jest to zdrowe. Dla osób postronnych czasami, jeśli przybiera skrajną i widoczną formę może wyglądać żałośnie. Jednak ludzie to robią i dalej będą robić.
Inny przypadek, to kiedy zazdrosna dziewczyna, chce się na swoich chłopaku zemścić. Wcale nie musiał jej zdradzić, wystarczy, że sobie to wmówiła – wtedy, w ramach odwetu ona pójdzie do łóżka z innym facetem. Wiecie, kiedy podobno najczęściej kobiety zdradzają? Kiedy przyjmują i „wybaczają” partnerowi zdradę. Chodzi tu chyba trochę o wyrównanie rachunków, myślą, że wtedy łatwiej będzie wrócić do tego, co było, skoro oboje popełnili ten sam błąd.


Potrzeba akceptacji.

Tutaj to działa troszkę jak z czułością. Kobiety potrzebują podziwu i komplementów, a te, które na co dzień ich nie słyszą, będą szukały potwierdzenia swojej atrakcyjności w łóżku. Jeśli widzą, że facet ma na nie ochotę, że nie może się doczekać, żeby ich dotknąć, czują się w jakiś sposób spełnione. Ba, nawet jest szansa, że usłyszą coś miłego przed, w trakcie, albo po.


Szukanie związku.

Nie. Kochane, tego się nie robi. Nie pakuje się facetowi do łóżka z myślą o małżeństwie. Tak samo jak nie wrabia faceta w związek przez dzieciaka.
Ja nie mówię, że nie może być tak, że fajny i udany związek rozpocznie się od upojnej nocy. Jak najbardziej to się trafia i znam wiele takich przypadków. Jednak to nie może być motorem napędowym tego, że godzicie się na seks. Jeśli ludzie coś tam do siebie czują i mają się ku sobie, to zostaną parą pewnie bez różnicy, czy będą czekać dwa miesiące z pójściem do łóżka, czy zrobią to na pierwszej randce. Tyle w temacie.


Seks dla seksu.

Czyli ten najbardziej udany. Kiedy dziewczyna ma na was taką ochotę, że nie ma opcji, żeby seks był zły. Zdecydowanie mój ulubiony (wasz pewnie też) przypadek.
Idziemy do łóżka, bo po prostu mamy ochotę na seks, zwykłą fizyczną potrzebę i wtedy wszystko jest jak najbardziej prawidłowe.
Z takiego seksu jest najwięcej radości i zabawy, jednak niestety, nie może być tak pięknie i nie ma chyba dziewczyny, która by całe życie sypiała z kimś tylko i wyłącznie z tego powodu. Każda z nas przynajmniej kilka razy w życiu (czy w związku, czy w jednorazowych przygodach) zaliczyła któreś z punktów wyżej.
Swoją drogą, spróbujcie sobie wyobrazić panów w takich sytuacjach. Chyba jeśli o to chodzi, są bardziej prości.



Cała prawda o babskich wieczorach.


            Ten tekst z założenia miał być o czym innym. To miała być foto relacja z wycieczki na wieś i podzielenie się moimi spostrzeżeniami na temat tamtejszego społeczeństwa i relacji socjalnych (a uwierzcie mi, jest o czym pisać, oj jest). Niestety, warunki pogodowe (i to, że nasza pani fotograf ma dziś spotkanie organizacyjne na uczelni) nie pozwoliły na to. Zostałyśmy zmuszone do zmiany planów, ale jak wiadomo, nie ma tego złego. Zamiast wyjeżdżać i obserwować pijanych ludzi wsi (no i ta kiedyś o tym napiszę, nie ma to tamto) urządziłyśmy sobie babski wieczór. I stwierdziłam, że właśnie o tym napiszę, bo z tego co się nasłuchałam od różnych panów, mogę wnioskować, że macie bardzo niepoprawne wyobrażenie na temat takich spotkań. 
            Dostaniecie też ode mnie plan, jak w ogólnym zarysie generalnie taki wieczór przebiega. A dla pań garść porad będzie. Bo w końcu, jak już się bawić, to wyciągając z tej zabawy najwięcej jak się da.
            Na początek garść faktów i mitów. Za zdjęcia dziękujemy Agnieszce. Wchodzić na fan page'a, bo warto.





Na babskich wieczorach stół jest zastawiony przekąskami.

MIT. Jeśli wyobrażacie sobie stół w koreczkach z ciemnego pieczywa, sałatkach i warzywnych mini szaszłykach, to muszę was rozczarować. Słonecznik jest jedyną dopuszczalną forma przekąski (no, chyba, że masz cudowną przemianę materii - za co Cię nie lubię – i możesz sobie pozwolić na chipsy). Najlepszy jest słonecznik z przyprawami, taki w opakowaniu ze słonikiem. Nie wiem, czemu ostatnio prawie nigdzie nie można go dostać. Jeśli gdzieś zauważycie – wykupujcie od razu ile się da, bo nie ma mu równych. W żadnym innym tak często nie trafiają się bonusy od życia – obłupane już ziarenka. Wiem, wiem, równie dobrze można kupić słonecznik łuskany, ale jaka wtedy frajda z takiego znaleziska? Żadna.




Kobiety gadają o tym, co robią ze swoimi partnerami.

FAKT. Przerazilibyście się, gdybyście wiedzieli, jakie rzeczy mówią o was wasze dziewczyny. Rozmawiałam kiedyś na ten temat z kolegą i powiedział mi, że u facetów taka rozmowa wygląda mniej więcej tak:
- Zaliczyłeś?
- Tak.
- I jak było?
- Fajnie.
Tutaj tak nie ma. Nie zdziwcie się, ale bardzo prawdopodobne, że koleżanki waszej kobiety wiedzą doskonale jaki jest wasz penis, w jakich miejscach i pozycjach najczęściej uprawiacie seks, jakie są wasze fetysze, co by zmieniły, co poprawiły. Wiadomo, że im więcej alkoholu, tym dalej posuwają się w podawaniu szczegółów (btw, wiecie, że Word mi właśnie zaznaczył „posuwają” zieloną falowaną kreską, ponieważ uważa ten wyraz za wulgarny?). Dam wam przykład jednej wypowiedzi, żeby lepiej to zilustrować:
- No, generalnie jest fajnie,  bo potrafi być stanowczy i mogę nawet przez parę dni mieć siniaki od tego jak mnie ściska za ręce. Tylko, że jest długi i cienki, a ja już bym wolała, żeby był gruby niż długi. Chociaż w sumie nadrabia tym, jak czasami złapie mnie za włosy i sam sobie pokieruje moją głowa w taki sposób, jak mu się podoba. Jest tylko problem, że ciągle chce to robić w miejscach publicznych, ale tam gdzie są ludzie – raz nawet jak siedzieliśmy pod kocem w pokoju z jego znajomymi to wsadził moją rękę w swoje majtki.
To taki mniej drastyczny przykład. Uwierzcie mi, szczegóły potrafią w pewnym momencie stać się bardzo hardkorowe.


Dziewczyny nie chcą się upić, tylko posiedzieć.

MIT. To znaczy, wiadomo, że chodzi tu głównie o spotkanie i możliwość rozmowy i plotek, ale mimo wszystko alkohol jest wielce wskazany. Dwa – trzy wina plus szampan to wystarczająco dla dwuosobowego spotkania. Ostatnio nawet (pozdrowienia dla Agnieszki), była sytuacja, kiedy po wypiciu dwóch win skończyły nam się zapasy, podjęłam się misji poszukiwania sklepu (było ciężko, bo z niewiadomych przyczyn Społem koło mojego domu nie jest już całodobowe, więc musiałam zdać się na intuicję i szukać stacji benzynowej).
Procenty na takich spotkaniach są ważne i kropka.
Chociaż fakt, nie wyobrażam sobie, żebyśmy siedziały przy wódce, ale inne wysokoprocentowe alkohole typu gin czy rum są bardzo mile widziane. Chodzi w końcu też o to, żeby mieć możliwość upicia się bez skrępowania (bo wiadomo, że kompletnie pijana dziewczyna w klubie to nie jest miły widok).
Osobiście uwielbiam białe wytrawne wino. Jak reszta domowników. Już nawet ochroniarz z pobliskiej biedronki śmieje się,  widząc, że dzień w dzień przychodzę po kilka butelek wina (no bo jak to kolacja bez wina) i czasami jakiś koniak, kierując się od razu prosto na dział monopolowy.



Akcje rodem z filmów porno.

MIT. Dziewczyny nie pokazują sobie nawzajem piersi, nie macają się po nich, nie rozbierają, nie urządzają walk na poduszki w seksownych nocnych koszulach. Szczerze mówiąc na takich spotkaniach najfajniejsze jest właśnie to, że wcale nie trzeba przejmować się tym jak wyglądasz, możesz siedzieć w starym powyciąganym dresie, potarganych włosach i poplamionej koszulce, kompletnie pijana, nie martwiąc się o to, że spali to Twoje szanse u jakiegoś słodkiego chłopca.


Dziewczyny malują sobie nawzajem paznokcie, czeszą włosy i robią wspólne SPA.

MIT. Po raz kolejny zaznaczam – dziewczyny piją i gadają o seksie. Nie ma tu nic ponadto.
Chyba, że to tylko ja mam tak zdemoralizowanych znajomych, w takim razie wyprowadźcie mnie z błędu.



A teraz ogólny zarys tematów rozmów i tego jak się przeważnie rozwijają w miarę wypitego alkoholu:
- omówienie bieżących spraw. Pierwszeństwo ma zawsze: „wyobraź sobie, co mnie spotkało po drodze do Ciebie”, potem reszta.
- wymiana informacji o wspólnych znajomych (plotkowanie brzydko brzmi)
- przedyskutowanie ważnych spraw (związki byłe i obecne najczęściej)
- miłość i związki w pojęciu ogólnym.
- seks w pojęciu ogólnym.
- to co mówiłam, czyli wasz seks i Twój penis.
- rzadko dochodzi do takiego momentu, ale tu się chyba sytuacja nie różni od męskich wieczorów. Jest taki pewien moment upojenia, kiedy seks i plotki odchodzą na dalszy plan. Wtedy zaczynają się rozmowy o filozofii i polityce.



Oczywiście, wiadomo, że każdy inaczej może spędzić ten czas. Jeśli macie własne sposoby na "babski wieczór", to z miłą chęcią ich wysłucham ;)

a tak się zakończył wczoraj nasz babski wieczór.

"Twoja subkultura jest chujowa" część I


Post zainspirowany serią obrazków o takiej właśnie nazwie. Chcę zaznaczyć, że piszę to wszystko w celu czysto humorystycznym i nie mam zamiaru tutaj nikogo obrażać. Jeśli chcesz się gniewać, tupać nóżką i walić fochy, to daj sobie spokój i nie czytaj dalej.

To miał być urodzinowy post, który pokaże się dopiero jutro. Jednak od rana pewnie będę robić te wszystkie urodzinowe rzeczy, które ludzie robią w urodziny (wspominam w razie, gdyby ktoś przegapił, że jutro moje urodziny), więc pewnie nie dodałabym go i byście znowu na mnie krzyczeli.

Subkultur nie brakuje. W zasadzie porobiło się ich tyle, że niektóre jeszcze nawet nie mają własnej nazwy. Nie ukrywajmy, każdy z nas przechodził przez ten wstydliwy okres, kiedy potrzeba akceptacji lub buntu zmuszała nas do przyłączenia się do jednej z istniejących wtedy grup. Na szczęście nie mieliśmy aż takiego wyboru jak teraz, co w jakiś tam sposób oszczędziło nam większego upokorzenia.
Niektórzy zresztą nie wyrośli z tego jeszcze, po prostu przerzucili się na inne, mniej „dziecinne”. Takie osoby właśnie przepraszam za ten post (jeśli znajdziecie siebie w jednej z opisywanych subkultur). Pamiętajcie, że umiejętność śmiania się z samego siebie jest w życiu bardzo pomocna i pomaga uniknąć skończenia w zakładzie psychiatrycznym.
Gotowi? Zacznę od tych z „moich” czasów ;)


Punk

Czyli „mam wytłumaczenie dla mojego alkoholizmu”. W zasadzie tutaj mamy kilka podgrup. Czyli:
Kinderpunki – dzieciaki w wieku średnio trzynastu do szesnastu lat. Naszywają sobie anarchię na kupione przez rodziców kostki, biegają w kupionych przez rodziców martensach, piją Wino Patykiem Pisane za kieszonkowe od rodziców i narzekają na to jak bardzo tych rodziców nie cierpią. Zrywają się z lekcji, żeby zapalić na pięciu jednego papierosa, którego najodważniejszy z grupy zabrał mamie z torebki. Słuchają Sex Pistols, bo to tak strasznie punkowe.
Kinderpunki (wersja zamerykanizowana) – ugrzeczniona odmiana zwykłych kinderpunkow. Raczej tyczy się dziewczynek, które ubierają się w trampki i bluzki w paski, słuchają Green Day i Blink182. Przeważnie dobrze się uczą, jarają deskorolką. Jeśli już coś piją, to przeważnie smakowe piwa, które nie mają za dużo procent. Raczej nie palą. Za czasów świetności Avril często nosiły krawaty. Chłopięcej wersji nie widziałam w sumie nigdy u nas, chociaż przypuszczam, że mieliby powodzenie wśród gimnazjalistek.
Polskie punki – młodzież starsza, raczej licealna i wyżej (chociaż przypadki powyżej dwudziestego roku życia, to rzadkość). Piją wszystko, na co ich stać za wyżebrane lub zarobione przez grę na gitarze pieniądze. Jak nazwa wskazuje, słuchają głównie polskiego punku typu KSU, Brudne Dzieci Sida, Zielone Żabki. Sama w sumie taka byłam (z tym, że u mnie dochodziła do tego fascynacja Hitlerem, wojną w Wietnamie i innymi dziwnymi rzeczami). Uszy mają przekłute agrafkami w dwudziestu miejscach. Najczęściej ubierają się w bojówki, czarne koszulki i glany – troszkę jak metale. Odmiany kolorowe pojawiają się rzadziej, jeśli już to raczej pozwalają sobie na takie szaleństwa na Woodstocku.
Punki starej daty – leżą prawdopodobnie zarzygani z powbijanymi strzykawkami na squatach, więc ich nie widzę i nie potrafię nic o nich powiedzieć.


Metale

No, tutaj to mnie pewnie zjecie. O ile punków zbyt wielu nie ma (a jeśli są to i tak pewnie tego nie czytają), o tyle osób, które się obrażą za to, co będzie napisane dalej może być sporo. Nie gryźć, nie bić,  podchodzić z humorem do samego siebie (albo wyżywać się w komciach, jakoś to przeżyję).
Tak jak w przypadku punków, tutaj też da się podzielić na milion różnych typów, a ja skupię się tylko na tych głównych.
Kindermetale – gimnazjaliści słuchający Korna i SOADu, pokazujący to całemu światu przez noszenie ich bluz. W sumie takie tam niegroźne wypierdki, co to upijają się we trzech jednym piwem i opowiadają przy tym przez miesiąc jak gruba impreza była. Nie winie ich i oczywiście nie popieram spożywania alkoholu przez nieletnich. Szczerze mówiąc ja osobiście spotkałam jednego osobnika nawet na studiach. Siedział zawsze sam w pierwszej ławce, obcięty na pazia, w bluzie zespołu (zawsze tej samej, wydaje mi się, że to był Korn, ale minęło parę lat, więc nie jestem pewna).
Metal studencki – kojarzy mi się z wysokim, chudym facetem w jeansach i flanelowej koszuli (ze starych czasów zostały mu tylko glany, które chowa w nogawkach spodni). Wyrobił sobie już wyższy zmysł muzyczny, więc słucha i Korna i poezji śpiewanej. Siedzi w pubie i przy piwku dyskutuje o nowej powieści fantasy albo podręczniku do RPG. Nudne, wieczne prawiczki. Nie interesowałam się nimi nigdy na tyle, żeby mieć do powiedzenia coś więcej.
Szatany – czyli Slayer kurwa! Moshpit! Śmierć, zło i zagłada! Szatan. Narkotyki. Fajnie. Ubrani na czarno, w glanach do kolan, z pieszczochami, których nie powstydziłby się rasowy goth. Generalnie długie włosy, łamią sobie nawzajem kości pod sceną przy „Sex with Satan”. Uwielbiam ich, serio. Świetnie się z nimi pije, mają poczucie humoru równie niesmaczne, co moje. Jedyne poważne zastrzeżenie, jakie mogę mieć, to miłość do hodowania pająków. Serio, ludzie, ogarnijcie się. Jako osoba z bardzo zaawansowaną arachnofobią nie potrafię odnaleźć radości w posiadaniu takiego zwierzątka. Nie możecie mieć jeża? Jeże są słodkie i uroczo tupią.


Hipsterzy

Modny teraz temat do narzekania i żartów, chyba nikomu nie muszę przybliżać, czym są. To ta grupa dziwnie ubranych dwudziestoparolatków, którzy walczą o oryginalność. Biegają z ipadami, iphonami i innymi icośtam, piją kawę tylko w Starbucksie. Swoją drogą, nie mam pojęcia skąd biorą na to pieniążki. Często starają się być artystami, z różnym skutkiem.
Nie potrafię powiedzieć, czego słuchają, bo sami chyba za dobrze nie wiedzą.




Hardcore Straight Edge

Czyli ludzie, którzy porzucili wszystkie radości życia z powodów mi bliżej nieznanych. Nie piją, nie palą, nie zażywają narkotyków i nie uprawiają luźnego seksu. Na dodatek przeważnie tez nie jedzą mięsa. Przeważnie wytatuowani, wykolczykowani i z tunelami w uszach. Zawsze uważałam ich za ładnych, tylko nie mogłam pojąć, co kieruje ich działaniami.
Serio, jeśli jest tu jakiś sXe, to bardzo proszę o wyjaśnienie waszych poglądów.


Rockabilly

Nie napiszę tutaj ani jednego słowa, bo jestem w nich zakochana. Niestety, widuję tylko dziewczyny pin up, chłopca jeszcze nie spotkałam.
Jako, że jestem maniakalną fanką Elvisa, kocham to jak wyglądają, ja się czeszą i te ich baki ;)
Generalnie, dla tych co nie wiedzą, to jest to grupa ludzi ubierających się w stylu lat ’50 i ’60 i słuchająca muzyki stylizowanej na tamte czasy.
Moja miłość <3



Ciąg dalszy pewnie będzie, jak tylko pomyślę, o kim jeszcze napisać. W każdym razie, blog powoli przywracamy do życia i mam nadzieję, że się z tego cieszycie ;)


Opowieści z tysiąca i jednej nocy, część II


Wróciłam! Cieszycie się? Musicie mi wybaczyć dłuższą przerwę. Miałam przygotowanych milion wymówek na tę okazję, ale prawda jest taka, że jestem śmierdzącym leniem i nie chciało mi się pisać, a całą moją wenę skupiłam na pisaniu książki. I oglądaniu bajek.
            Dziś chciałam wrócić do tematu stereotypów. Zacznę może od sprostowania tego, co pisałam w części pierwszej na temat całowania w deszczu. W sumie jest duża różnica między małą mżawką, a ulewą, przy której po pięciu sekundach ma się przemoczone nawet majtki. Jestem w stanie przyznać, że w sumie pocałunki w tej pierwszej mogą nie być wcale dokuczliwe, a dla kogoś z duszą romantyka staną się cudownym wspomnieniem. Niech wam będzie.
            Kolejna sprawa – duże podziękowania za pomoc w pisaniu tego posta i podsuwaniu mi kolejnych stereotypów (bo ja sama z siebie ostatnio jakoś wolno myślę) należą się Agnieszce. Bez jej pomocy tekst byłby o wiele krótszy i powstawał dłużej ;)
            Przejdźmy do rzeczy.


Cała ta strefa przyjaciół.

            Temat rzeka. Wybaczcie, ale mam poważnie strasznie dosyć biednych pokrzywdzonych chłopców (to dlatego, że ostatnio tyle na 9gagu siedzę), którzy żalą się w Internecie innym pokrzywdzonym chłopcom, jakie to ich przyjaciółki są złe i niedobre, bo nie chcą im dać szansy. Kochani, słuchajcie, to nie działa w ten sposób, że jesteś dla dziewczyny miły, to ona Cię nie chce i nie zauważa. Musisz być mężczyzną, spojrzeć prawdzie w oczy i pogodzić się z tym, że po prostu fizycznie jej nie odpowiadasz. Oczywiście, to nie jest najważniejsza kwestia udanego związku, ale jednak, jak już kiedyś pisałam, wygląd też jest ważny.
            Zresztą, to działa w dwie strony. Zastanówcie się dobrze, też macie wiele koleżanek, które absolutnie się wam nie podobają, ale miło spędzacie razem czas, dobrze się dogadujecie. Sami też wrzucacie te dziewczyny do strefy przyjaciół. Dlatego skończcie marudzić i czekać na to, aż gust waszej przyjaciółki nagle za sprawą jakiejś nieznanej mi magii się odmieni i nagle zaczniecie być dokładnie w jej typie. Przykro mi, to się nie stanie.


„Małe jest piękne”

            A idźcie w cholerę z tym zdaniem. Oczywiście, bez przesady, jednak jeśli chodzi o temat biustu to słyszę te zdanie głównie z ust kobiet. Ja wiem, że to sprawa bardzo indywidualna. Ja sama na przykład uwielbiam chudych ludzi i minimalne piersi. Jednak z tego, co mi wiadomo, mało osób moją opinię podziela. Nie raz słyszałam, że kobiety powinny mieć wyraźne biodra i biust. W sumie są to jakieś symbole płodności, na które faceci zwracają uwagę.
            W każdym razie, zmierzam tutaj do jednego – zakończmy raz na zawszę kłótnię na temat tego, jaki rozmiar biustu i jaki typ figury jest lepszy. Pozwólcie każdemu mieć własny gust, bo to jest dyskusja tak samo pozbawiona sensu jak „czy ładniejsze są blondynki czy brunetki”.
            Jedyne, czego rozmiar ma znaczenie, to penis. Z przyczyn oczywistych ;)


Kobiety są bardziej wrażliwe.

            Mhm, a faceci się nie angażują. Zbyt często charakter ocenia się z góry przez pryzmat płci. Są związki gdzie to chłopak woli poprzytulać się wieczorem na kanapie i pooglądać razem jakiś film, a dziewczyna chętniej spędziłaby ten czas na imprezie. Gdzie on robi romantyczną do przesady kolację przy świecach, puszcza w tle „Everything I Do”, a ją to drażni lub w najlepszym wypadku mało interesuje.
            Z drugiej strony są też „stereotypowe” pary, są pary gdzie oboje kochają romantyzm i takie gdzie razem grają cały dzień na konsoli jedząc pizze i paląc jointy. Potrafię wśród osób, które znam znaleźć chyba wszystkie takie przypadki, wy na pewno podobnie.
            Nieraz trafia się, że to kobieta ma większy temperament w łóżku, pociąg do alkoholu, a mężczyzna woli siedzieć w domu, sprzątać i gotować. Takie życie, charaktery są różne i pomieszane i nie ma co marudzić, że „wszyscy faceci są tacy sami”. Jak nie pasuje nam typ spotkanej osoby, to szukamy dalej zamiast siedzieć, płakać i wyżywać się na całej płci.


Podczas okresu nie można zajść w ciążę.

Można. Tyle w temacie. Nie wiem, czemu ten pogląd zrobił się ostatnio tak popularny, jednak to chyba wyjaśnia liczbę nastoletnich ciąży.


W homo związkach jedno jest facetem, drugie kobietą.

Nie. To się też tyczy trochę tego, co pisałam o nieocenianiu ludzi ze względu na płeć. Nie żyjemy w czasach prehistorycznych, gdzie faceci latali z maczugami i dzidami za stadem mamutów, a kobiety siedziały z dziećmi w jaskiniach. Nie mamy jasnego podziału ról, więc jak niby kobieta ma pełnić funkcje mężczyzny?
            Inna sprawa, że nie rozumiem lesbijek stylizujących się na siłę na chłopców. To znaczy, jasne, każdy ma prawo wyglądać jak mu się podoba, jednak, jeśli chciałabym „męskiej” z wyglądu kobiety, to już raczej wybrałabym faceta. Niby to samo, ale penis gratis.


Pary, które nie eksperymentują w łóżku mają mniej udane życie seksualne.

Niby czemu? Jeśli obojgu pasuje, to co złego w tym, że zostaną chociażby tylko przy pozycji misjonarskiej, tylko w łóżku i tylko przy zgaszonym świetle? Pewnie, trzeba spełniać swoje fantazje i miło jest próbować nowych rzeczy, jednak jeśli obie strony są w pełni usatysfakcjonowane z tego, co robią i nie czują potrzeby zmian, to po cholerę wciskać im na siłę kajdanki, pejcze, wibratory i kazać przerabiać całą Kamasutrę?
            Problem pojawia się dopiero, kiedy jedna ze stron się nudzi i chciałaby czegoś więcej. Wtedy trzeba usiąść, porozmawiać spokojnie i otwarcie. Bardziej nieśmiali mogą dyskretnie wspominać o swoich fantazjach, licząc, że partner domyśli się, o co chodzi i pewnego wieczoru zaskoczy ich perfekcyjnymi umiejętnościami bondage, które ćwiczył w tajemnicy. Dla bardzo zdesperowanych jest też opcja upicia drugiej strony i liczenia na to, że po pijaku przełamie swoje bariery i otworzy się na nowości. Albo zmiany partnera, bo zgranie w łóżku jest równie ważne jak te w innych strefach życia i nie ważne, co w nim robimy, póki dwie strony z tego się cieszą ;)



Too drunk to fuck. Part II





Standardowo, chcę przeprosić na początku za to, że ostatnio tak rzadko coś się tu pojawia. Zostaje mi tylko prosić was o zrozumienie, ponieważ nie dość, że serio praca zjada mi bardzo dużo czasu, to kiedy już mam wolne – spędzam je bardzo aktywnie, nie w domu przed komputerem. Dodatkowo wzięłam się za jeden bardzo poważny i duży projekt, ale to póki co jeszcze tajemnica. Ah, no i piszę dla dzieciaków prezentacje maturalne. Jakbyście mieli z tym problem, moi kochani maturzyści (i oczywiście zbytek finansowy do wydania) to ja serdecznie zapraszam.
Teraz troszkę z innej beczki, nawiązując do tematu o dewiacjach. Wyczytałam dziś w pewnej gazecie o bardzo ciekawej grze. Niby jest to symulator randkowy, jednak dziewczyny w nim spotykane są w jakiś sposób niepełnosprawne lub okaleczone. Taka tam ciekawostka, w razie gdyby interesowało was, to klikajcie TUTAJ.

Dziś dla odmiany nie o seksie (a przynajmniej nie do końca). Za to mam zamiar kontynuować temat sprzed dłuższego czasu dotyczący stanów upojenia alkoholowego. Pracując przez ostatni miesiąc za barem nabrałam w tej kwestii doświadczenia i poczyniłam sporo obserwacji. Szczerze mówiąc, pierwszy raz mam okazję na dobrą sprawę obcować z pijanymi ludźmi, kiedy sama ich stanu nie podzielam (dziś zresztą powiedziałam koledze, który mnie odwiedził – w tym momencie serdeczne pozdrowienia dla Artura, co by nie było – że odkąd znamy się dwa czy trzy lata, a widywaliśmy się bardzo często, on jest pod wpływem, a ja nie).
Gotowi? Zaczynamy.


Romantycznie.

Mówcie sobie, co chcecie, ale po odpowiedniej ilości procentowych trunków, każdy robi się łatwy. Nasze wymagania, co do osoby, z którą chcemy obcować spadają na łeb na szyję i coraz łatwiej im sprostać.
Na dodatek mam wrażenie, że nie tylko wymagania lecą w dół, ale i atrakcyjność spotykanych ludzi w tajemniczy sposób wzrasta i nagle wydają nam się dużo ładniejsi niż zwykle.
Wpływ ma też tutaj powszechnie zwana chcica, która po alkoholu wyczynia cuda i w pewnym momencie mamy ochotę zaciągnąć za rękę do najbliższej toalety naszego dobrego kumpla, który na co dzień jest dla nas totalnie aseksualnym obiektem. Moja dobra rada: nie róbcie tego. Czasami warto jednak swoje pijackie zainteresowanie przerzucić na osobę postronną.
W sumie metoda „upić i przeruchać” jest od lat sprawdzona i powszechnie praktykowana, jednak trzeba mieć do niej duży dystans. Po pierwsze, rano pojawia się takie nieprzyjemne coś, jak kac moralny (o tym szerzej później). Po drugie, kochane panie, macie oczywiście pełną świadomość tego, że w pewnym momencie wasz luby po prostu nie sprosta wyzwaniu? (Tak, kobiety też stosują tę metodę – i to częściej niż myślicie). No i trzecia sprawa, już w sumie bardzo ekstremalna: nie chcecie chyba, żeby ktoś zwrócił na was swój obiad w trakcie?
Szczerze mówiąc, dosyć często po pijaku włącza mi się romantyczny nastrój. Może nie jakoś bardzo skrajny, jednak często przyłapuję się na tym, że po alkoholu zaczynam rozglądać się wokół i oceniać potencjalnych kandydatów i kandydatki na jednonocną miłość mojego życia.
Swoją drogą, tutaj też, przynajmniej u mnie, duży wpływ na zachowanie ma rodzaj wypitego alkoholu. Po winie na przykład bierze mnie chęć na przytulanie, pocałunki i inne tego typu delikatnie erotyczne rzeczy rodem z filmów romantycznych, za to po tequili myślę w kategoriach czysto fizycznych i kwalifikujących się bardziej pod ruskie amatorskie porno niż pod romanse.


Na smutno.

U mnie bardzo, bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo rzadko. Dwa czy trzy razy u siebie zaobserwowałam (i to, jeśli w grę wchodziła wódka).
Jest jednak wyjątkowo dużo osób, które pijackie noce kończą płaczem. I nie chodzi mi tu nawet o sytuację, kiedy ktoś zapija smutki. Albo, kiedy rozmowa zejdzie na bolesny temat.
Zdziwilibyście się jak mało czasem do płaczu potrzeba. Ostatnio na przykład byłam świadkiem, kiedy młody chłopak (nie zdziwię się, jeśli młodszy ode mnie) popłakał się przez Monte Cassino. Nie pytajcie, czemu, byłam trzeźwa, więc nie potrafię pojąć moim umysłem psychiki i toku rozumowania pijanego człowieka.
Standardem jest też płacz na temat związków. Byłych, obecnych, przyszłych, niedoszłych (dobra, tu nie jestem lepsza, bo sama ostatnio tego stanu byłam bliska – za dużo pracuje, za mało piję i alkohol mocniej działa. Przepraszam tutaj Igę, która prawdopodobnie to czyta z tego co ostatnio mówiła ;) ).
To chyba mój najmniej ulubiony stan. Przynajmniej, jeśli dotyczy innych, nie mnie. Z tego, co udało mi się zaobserwować osoba w tym nastroju czerpie tak naprawdę niesamowitą radość z uwagi, którą wzbudza, możliwości wygadania się, a nawet ze swojego smutku (jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało). No dobra, ludzie mają czasami potrzebę popłakać i pozadawać sobie psychiczny ból (inaczej nikt by nie kręcił dramatów). Pamiętajcie tylko, że bardzo często rozwalacie tym humor całemu towarzystwu.
Co ciekawe, z tego, co do tej pory widzę, nigdy nie spotkałam się z sytuacją, kiedy dwie osoby popadłyby w ten humor. Zawsze jest jedna, skupiająca na sobie uwagę reszty.


„To znakomity pomysł!”

Nienawidzę. U mnie występuje zawsze, standardowo. I tak samo zawsze i standardowo żałuję większości rzeczy.
Po odpowiedniej ilości alkoholu staje się już nieważne, jaka propozycja padnie. Wszystko wydaje się najlepszym pomysłem w waszym życiu i tylko się dziwicie, jakim cudem nie wpadliście na to wcześniej.
„Hej, może obskoczymy wszystkie puby w mieście w każdym wypijając shota?”, „Może zobaczymy co się stanie kiedy spróbujemy to podpalić?” „Może pojedziemy nad morze/w góry/inne oddalone w pizdu miejsce z którego absolutnie nie będzie powrotu? To nic, że nie mamy na bilet, możemy przecież jechać na stopa!” „Może wskoczymy do Odry w samej bieliźnie, w końcu przy plus trzech stopniach Celsjusza w powietrzu woda nie może być AŻ TAK zimna.” „Czechy? Jasne, poczekaj tylko aż uda mi się odpalić pierwszy spotkany samochód.”.
Nie, nie, nie. NIE.
Najgorsze jest to, że nie ma żadnego sposobu (nawet trzeźwa osoba próbująca zaprowadzić porządek odnosi przeważnie marny skutek), żeby wybić z głowy taki pomysł kiedy już padnie i znajdzie poparcie (wszystkie podane cytaty dotyczą autentycznych sytuacji, nic tutaj nie przejaskrawiam). 
Chociaż w sumie, co by nie mówić, z tym stanem wiążą się najlepsze wspomnienia i najciekawsze anegdotki do opowiadania wnukom ;)


„Masz jakiś problem?”

Mi osobiście w życiu nigdy się nie zdarzyło, ale w sumie ja ogólnie bardzo pokojową osobą jestem. Za to wyjątkowo często po alkoholu widzę, że ludziom włącza się okropny agresor. Albo szukają zaczepki byle gdzie, albo jakiegokolwiek obiektu do wyładowania emocji.
Tutaj trochę zejdę na poważny ton, ale jeśli wiesz, że upijasz się często w ten sposób, to wykaż resztkę zdrowego rozsądku i daruj sobie alkohol. Albo poznaj swój limit.
Jeśli jesteś na tyle dorosły, żeby pić, to rób to z głową. Stajesz się po pijaku agresywny, trudno, nie Twoja wina – jednak wtedy pij sam w domu ze sobą. A jak poczujesz chęć wyżycia się na kimkolwiek to wejdź sobie na czat czy jakiekolwiek forum i pokłóć z ludźmi. Albo kup worek treningowy, zamiast psuć zabawę innym.


„A mój dziadek…” „A ostatnio to myśmy…”

I inne tego typu historie. Ja wiem, zabawne anegdotki są fajne. Każdy lubi posłuchać. Jednak bardzo często po pijaku jednej osobie włącza się monolog i wtedy jest koniec, dowidzenia, cześć. Co byście nie próbowali zrobić, jakkolwiek byście nie zmieniali tematu – no wybaczcie, nie da się. Sytuacje z takimi przemowami kończą się zwykle tak, że całe towarzystwo pogrąża się w swoich rozmowach, a jedna osoba (albo mi się wydaje, albo bardzo często jestem to ja), siedzi i grzecznie przytakuje monologiście starając się wykazywać oznaki zainteresowani (chociaż każdy z nas wie, że myślami jest wtedy na drugiej półkuli albo opracowuje właśnie ulepszoną teorię względności). Przemowa trwa różnie – przy dobrych wiatrach może być to pięć minut, ale równie dobrze możecie być skazani na pół godziny słuchania bez możliwości wtrącenia słowa.


Póki co tyle, miałam zamiar dać Wam jeszcze dodatek specjalny o rodzajach kaca (żebyście pamiętali, że kocham Was za to, że mnie czytacie i jesteście w ogóle wspaniali), ale jest trzecia w nocy, ja od dwunastej rano do drugiej byłam w pracy, a teraz kończę butelkę wina za Wasze zdrowie i kładę się spać.

Swoją drogą, chcielibyście jeszcze jeden post z relacją z podróży? Cos tego typu.


Opowieści z tysiąca i jednej nocy, część I


Na początek, bardzo chciałam przeprosić za zastój na blogu. Będę szczera i chociaż przez ostatnie dwa tygodnie było to spowodowane moją nową, bardzo ciężką pracą (no wybaczcie, musiałam się pochwalić, że ktoś mnie zatrudnił), to wcześniej była to całkowicie wina mojego ogromnego lenistwa i postępującego alkoholizmu.
W każdym razie, kiedy tak sobie stoję za barem i wysłuchuję historii i teorii opowiadanych przez pijanych ludzi, nie mogę się powstrzymać przed zagłębieniem się w te wszystkie mity, które pośród was krążą i, co gorsza, wielu z was jest święcie przekonana o ich prawdziwości.
Zaczynajmy.

  1. „Rozmiar nie ma znaczenia”.
Postawcie to na półce tuż obok „pieniądze szczęścia nie dają” i „wygląd się nie liczy”. Kłamstwo powtarzane tylko po to, żeby zrobiło się lepiej posiadaczom małych penisów. Wiem, że wiele osób naprawdę chce w nie wierzyć, jednak w głębi duszy każdy z nas wie, że to mit. Skąd w innym wypadku tyle reklam środków i sposobów powiększających to i owo?
Niestety kochani, rozczaruję was – rozmiar ma znaczenie, każda kobieta, która miała jakiekolwiek doświadczenia seksualne ocenia i porównuje kolejne widziane i dotykane męskie przyrodzenia (swoją drogą to tłumaczy skłonności poniektórych panów do dziewic).
Oczywiście duży penis nie jest gwarancją udanego seksu, nic w tym stylu. Często dumni posiadacze zapominają, zapatrzeni w swojego członka, że technika też jest ważna i myślą, że sam rozmiar wystarczy nam do orgazmu. To nie tak. Sam ruch posuwisty ciała sztywnego zdecydowanie nie wystarcza, żeby zadowolić partnerkę.
Jednak nie ma co ukrywać, że jeśli jesteś facetem i Twoja duma mieści się w przedziale poniżej 15-16cm, no to cóż – wybaczcie mi szczerość, ale ktoś chyba w końcu musi to powiedzieć – lepiej dopracuj palce i język, bo cudów to Ty tutaj nie zdziałasz.


  1. „Wygląd się nie liczy”.
No skoro już wspomniałam o tym wcześniej, to może to rozwińmy. Serio, jeśli nie jesteś jakimś dziwnym fetyszystą, którego najbardziej podnieca widok śledziony czy wątroby partnera, stuprocentowo kłamiesz mówiąc, że liczy się jedynie wnętrze (jednak, jeśli jesteś taką osobą, to bardzo proszę o kontakt mailowy w celu udzielenia wywiadu). Kolejna bzdura powtarzana po to, żeby brzydkim ludziom nie było smutno.
Liczy się. Dokładnie na równi z tym, co masz w głowie. Wybierając partnera dla siebie patrzymy na obie kwestie i obie muszą nam odpowiadać. Jeśli pasuje tylko wygląd, kończy się na przelotnym seksie, czasem romansie. Jeśli tylko intelekt, zostaje przyjaźń.
Nie chodzi mi tutaj o to, żeby być miss czy misterem świata, jednak osoba, z którą wchodzimy w związek musi pociągać nas fizycznie i nie ma tutaj wyjątków od reguły.
Dodatkowo, wygląd zewnętrzny ma przewagę, ponieważ często to on decyduje o tym, czy chcemy kogoś poznać.

  1. Te wszystkie piękne i romantyczne sceny… 
Wspomniałam o tym w pierwszej notce. Zresztą, z tych rozważań właśnie wziął się pomysł na blog.
Posłuchajcie, pocałunki w deszczu wcale nie są fajne. Mokniesz, jest Ci ogólnie niemiło, deszcz kapie na twarz, robi się coraz zimniej, a Ty myślisz tylko o tym, czemu stoicie i całujecie się w środku ulewy zamiast pójść do domu czy miłej kawiarni obok.
Seks na plaży też nie należy do najlepszych rzeczy na świecie, chyba, że lubisz jeszcze przez tydzień wyciągać piasek z najgłębszych zakamarków swojego ciała. Nawet na kocyku, nie da się tego całkiem uniknąć.
Zostawmy więc takie piękne sceny filmowcom, a sami postarajmy się być bardziej realni.

  1. „Moja kobieta ma zawsze orgazm”.
Ha. Ha. Ha. Wybaczcie, poruszałam już ten temat, jednak nadal budził spory. Ja nie wątpię, że czasami może nawet ma. Jasne. Jednak ile razy słyszę kolegów opowiadających mi o tym, jak to ich dziewczyna się wije i ile razy dochodzi podczas jednej nocy (wierzę w to, że nie zmyślają, tylko serio wierzą, że tak jest), mówię im, że każdy mój były partner myślał to samo.
Niestety, kobiety udawały, udają i udawać będą, z pobudek najróżniejszych (jednak duma facetów chwalących się tym jest chyba tutaj dosyć znaczącym czynnikiem). Jeśli jesteś kobietą i dochodzisz za każdym razem ze swoich chłopakiem po pięć razy, nigdy nie udając, to z czystym sercem gratuluję, jednak dziwnym trafem osoby takie spotykam tylko w Internecie, najczęściej komentujące anonimowo.
Jest jeden sposób, żeby na jakieś 9 przypadków na 10 odróżnić udawany orgazm od prawdziwego (upewnił mnie w tym znajomy seksuolog), jednak nie będę wam psuć zabawy i zachowam go dla siebie. Pamiętajcie tylko, że zaciskanie mięśni kegla jest kierowane wolą i nie świadczy o tym, że wasza partnerka właśnie przemierza wszechświaty rozkoszy.
No i kochane panie, jedna ważna sprawa – chłopcy też udają, a wytrysk nie musi świadczyć o psychicznym orgazmie, miejcie to na uwadze.

  1. Kobieta, która miała wielu partnerów.
Chociaż wiele mitów na ten temat, mi chodzi o jeden konkretny. Panowie, pochwa rozciąga się do stosunku i wraca do stanu normalnego. Jej objętość nie zależy od ilości odbytych stosunków. Najnormalniej w świecie kurczy się i jest taka, jak wcześniej.
Tym bardziej, że kobiety, które miały kilku (a czasem nawet tylko jednego) stałych partnerów, bardzo często odbyły w życiu więcej stosunków niż te uprawiające seks okazjonalnie, sporadycznie, z różnymi osobami.
Poważnie, sugerujecie, że nasze waginy mają swój własny mózg albo jakikolwiek system rozpoznawania, sprawiający, że rozciągają się coraz mocniej z każdym kolejnym penisem, jednak trafiając na ciągle tego samego stwierdzają, że należy pozostać w stanie nienaruszonym?
To jeszcze wyjaśnijcie mi, jak mają się do tego wibratory?


Chwilowo tylko tyle, jednak zamiast się obrażać, doceńcie, że po 15 godzinach pracy, zamiast pójść spać jak normalny człowiek, stworzyłam specjalnie dla was notkę.
Bo, co tu ukrywać, stęskniłam się za wami.
Wesołych świąt i smacznego wielkanocnego śniadanka!


Poradnik wzorowej kochanki


Na początek - pamiętacie parę z ostatniego wpisu? Dostali się do finału, więc wielkie gratulacje i podziękowania dla tych, co wysłali smsa :)
Dosyć długo nie było porządnego postu, mam nadzieję, że tym teraz wszystko nadrobię i mi wybaczycie. Z nowości na blogu doszło nowe zdjęcie w dziale "o mnie" i dwa ciekawe linki po lewej stronie w kategorii "dziwactwa z sieci", którą mam zamiar w miarę uzupełniać.


Pamiętacie na pewno napisany przeze mnie jakiś czas temu poradnik wzorowego kochanka. Jako, że cieszył się sporą popularnością i dobrą opinią, postanowiłam być sprawiedliwa i przedstawić również sytuację od drugiej strony. Bo nie ukrywajmy kochane panie, że my też często bez winy nie jesteśmy. Przeprowadziłam badania wśród dosyć znacznej grupy osobników płci męskiej i zebrałam listę błędów, które popełniają w łóżku kobiety. Szczerze jestem w szoku jak usłyszałam, co niektóre z was wyprawiają.
Wiele rzeczy tu przedstawionych zależy od gustu, bo jak wiemy fetysze i zboczenia są najróżniejsze na świecie i jeśli są kolesie, których podniecają obierki od ziemniaków, to na pewno każdy z tych błędów znajdzie swojego miłośnika.
W każdym bądź razie – panowie, nie musicie dziękować. Panie, uczcie się.


  1. Zęby
Nie było chyba faceta, który by tego nie wymienił. Poważnie? Słuchajcie, wiadomo, że ugryzienia w szyje czy ucho, takie dosyć delikatne podszczypywania zębami są fajną i przymną sprawą, ale, do cholery, dlaczego próbujecie odgryźć mu penisa? To wrażliwe miejsce i musicie zwracać uwagę na to, żeby nie zrobić waszemu ukochanemu krzywdy. Nie do końca wiem, czy robicie to specjalnie, czy niechcący, ale postarajcie się nie nadużywać zębów w oralnych zabawach. Bądź, co bądź, chcecie przecież żeby pozostał sprawny i nie był obolały, prawda?


  1. Art. Of Blowjob
Kiedy już decydujecie się na seks oralny, to postarajcie się nie wyglądać, jakbyście robiły to za karę. Jeśli z jakichś powodów naprawdę nie chcecie tego robić, to już lepiej odmówić niż robić loda z równą pasją i namiętnością, co przy obieraniu ziemniaków. Pamiętajcie, że faceci są wzrokowcami i kiedy wkładacie to trochę zaangażowania i zabawy sprawa ma się dużo lepiej. Nikt wam nie każe zgrywać aktorki porno, która ma orgazm od samego trzymania penisa w ustach, jednak ważne jest, żeby facet widział, ze wam też się to podoba.


  1. Głębokie teksty w momentach wielce niestosownych.
Kojarzycie zdjęcia z napisanymi helveticą mądrościami życiowymi? Ostatnio w Internecie pojawiła się nawet ich parodia.
Głębokie teksty zostawmy poetom i postaciom w filmach, ale nie używajmy ich w życiu.
Jeśli podczas seksu wyskoczycie biednemu chłopakowi z tekstem „teraz jesteśmy naprawdę połączeni” albo „jesteśmy jednością”, to nie ma się co dziwić, że libido spada mu momentalnie do poziomu imienin u babci. Sama zresztą podobnie bym się czuła słysząc coś takiego i to nie tylko w sytuacji łóżkowej. O ile waszym życiowym autorytetem nie jest Ania z Zielonego Wzgórza i nie dążycie do tego, żeby w każdym calu ją przypominać, to odpuśćcie sobie górnolotne zwroty.


  1. Niepewność swojego ciała.
Wiem, każda z nas ma kompleksy. Ja też nie jestem lepsza i ten błąd wybitnie dotyczy też mnie. Wiem, że po ciemku jest bardziej komfortowo. Wiem, że staracie się wybierać pozycje, które ukryją fałdki czy rozstępy. Wiem, że jesteście pewne, że wasze piersi nie mają odpowiedniego rozmiaru, brzuch jest za duży, a tyłek za mało okrągły.
Musimy jednak postarać się zrozumieć, że facet to facet. Idąc z Tobą do łóżka ma świadomość Twojego wyglądu i poważnie, w takiej chwili nie będzie zwracał uwagi na niedoskonałości Twojego ciała, chyba, że sama go na nie nakierujesz. Stresując się i starając zasłonić odbieracie też zabawę sobie. Bo co za przyjemność z seksu, kiedy cały czas skupiasz się na tym, żeby ładnie wyglądał. Hej, to mężczyzna, ma penisa i za chwilę będzie uprawiał seks. Nie chce robić tego z miss świata, tylko z Tobą, więc ciesz się i postaraj akceptować własne ciało.
Nie jest to łatwe, ale musimy spróbować się nauczyć. Tutaj też prośba do panów. Ośmielajcie wasze kobiety w takich sytuacjach, prawiąc im komplementy. Nie ogólne, w stylu „jesteś piękna”, „mam na Ciebie straszną ochotę”. Skupcie się na konkretnych partiach jej ciała (najlepiej na tych, na punkcie, których ma właśnie kompleksy – zauważycie to łatwo, bo właśnie te części będzie najbardziej zasłaniać). Całujcie jej brzuch mówiąc, jaki jest cudowny (za użycie słowa „mięciutki” prawdopodobnie wylecicie z łóżka). Dotykajcie i chwalcie piersi. Postarajcie się nam pomóc wyjść z kompleksów, a na pewno się odwdzięczymy większą śmiałością w łóżku ;)


  1. Rozmowy z penisem.
Nie wiem, skąd to wzięłyście. Dla mnie mówienie do penisa i zwracanie się do niego w formie osobowej jest co najmniej niepokojące. Kiedy następnym razem zobaczycie penisa nie mówcie do niego: „cześć przyjacielu, co tam u Ciebie?”. Zdradzę wam sekret – penis nie ma uszu! W żaden sposób was nie usłyszy, ani wam nie odpowie. Może co najwyżej opluć.
Rozmowy z penisem, zwłaszcza te przeprowadzane głosem małej dziewczynki, nie są czymś mile widzianym w łóżku i koniec tematu.


  1. Mówcie, czego chcecie.
O ile rozmawianie z penisem jest bardzo niewskazane, o tyle powinniście stale porozumiewać się z jego właścicielem. Nauczcie się swojego ciała, zapamiętujcie, co sprawia wam największą przyjemność i mówcie wprost, czego chcecie albo co wam się nie podoba. Faceci nie potrafią czytać waszych myśli, a delikatnie dawane sygnały dla większości są zbyt delikatne. Dajcie jasno do zrozumienia, na co macie ochotę, nie oczekujcie, że sam się nagle domyśli. Jeśli był przyzwyczajony do tego, że jego poprzednie dziewczyny lubiły, kiedy bardzo skupiał się na ich sutkach, a wy tego nie chcecie, to kiedy zacznie to robić powiedzcie mu wprost. Odkryliśmy coś tak cudownego jak mowa i warto to wykorzystywać. A jeśli bardzo wstydzisz się powiedzieć słowami, po prostu złap jego rękę i pokaż mu, czego chcesz.


  1. Ach, te nowości.
Nikt nie każe wam tutaj wyczyniać niewiadomo jakich cudów, kupować setek poradników czy zabawek. Liczy się otwartość i spontaniczność. Nie bądźcie z miejsca nastawione źle do wszystkiego, co nowe. Jeśli chłopak coś wam zaproponuje, podzieli się jakąś fantazją – spróbujcie, chociaż raz. Nikt wam nie każe przecież potem tego powtarzać, a może się okazać, że też wam się spodoba. Nie chodzi tutaj o to, żeby zmuszać się do czegoś na siłę, ale po prostu być otwartym na propozycje i ciekawym nowości.


  1. Bierność.
Wiadomo, że uległość czasami jest fajna. Jednak nie polega to na tym, że zostawiacie wszystko na głowie faceta, a wy leżycie sobie jak te księżniczki, robiąc nic. Nie na tym polega seks, bo w takim wypadku równie dobrze mógłby mieć w łóżku dmuchaną lalę zamiast was. Wykazujcie inicjatywę, seks jest świetną zabawą, a nie przykrym obowiązkiem. Więc się bawcie!  Dajcie coś od siebie.
Liczy się też po raz kolejny spontaniczność. Zaskakujcie go. Przywitajcie go kiedyś w domu w stroju francuskiej pokojówki. Załóżcie pod domowy dres seksowną bieliznę i cieszcie jego zdziwioną miną, kiedy was rozbierze. Siedząc w restauracji w sukience i pończochach dyskretnie ściągnijcie majtki i podajcie mu do ręki. Wracając do domu z imprezy złapcie nagle za rękę, wciągnijcie w ciemny zaułek i pobawcie się ze sobą chwilę. Możliwości są miliony, możecie się wykazać na setki sposobów. Bądźcie kreatywne i cieszcie się seksem.


  1. Doggy style.
Podobno często dziewczyny wyginają przy pozycji na pieska plecy w łuk do góry. Nie. Po prostu nie. Zróbcie to kiedyś przed lustrem i zobaczcie same jak to wygląda. Facet ma radość z tej pozycji dlatego, że widzi wasz wypięty tyłek z bardzo przyjemnej perspektywy, więc nie zabijajcie zabawy wginając plecy w złą stronę.


  1. Cicho jak mysz pod miotłą.
Nie chodzi o to, żeby na siłę zmuszać się do jęczenia. To nie ma sensu, jeśli jesteś cicha i taka Twoja natura to trudno, facet musi to zaakceptować. Jednak nie należy na siłę tłumić w sobie jakichkolwiek odgłosów (chyba, że wymagają tego warunki, ale to już inna sprawa ;) ). Nie krępujcie się pokazać, że wam dobrze. On się będzie z tego cieszył, przecież właśnie na tym polega seks, na sprawianiu sobie nawzajem przyjemności. Często zresztą jest to większa frajda niż zaspokojenie swoich własnych zachcianek.


Nie ujęłam wszystkich punktów, które wysłaliście, wybaczcie. Do tematu na pewno jeszcze nie raz wrócę, póki co wybrałam te najczęściej się powtarzające.
A teraz uciekajcie od komputerów testować nowo zdobytą wiedzę w praktyce ;) miłej zabawy!



Klubowi podrywacze, czyli inwencja panów czasami zaskakuje ich samych.




Na początek chciałam zwrócić uwagę, że teraz na prawo macie listę innych ciekawych blogów, na które zaglądam i zapraszam i co jakiś czas będę ją uzupełniać.


Jako, że jest dziś święto, wszyscy mają wolne, postanowiłyśmy wczoraj wieczorem z Pauliną przykładem reszty ludzi w naszym wieku wyjść na piwo do klubu. Jestem w szczerym szoku, ile osób wpadło na ten sam pomysł, bo na miejscu nie dało się oddychać od ścisku, a dziewczyny biły się o miejsce w kolejce do toalety. No, ale ja nie o tym.
Kiedy siadamy same we dwie przy stoliku wśród ogromnej ilości pijanych ludzi nie musimy zazwyczaj zbyt długo czekać, żeby ktoś nas zaczepił czy spróbował się przysiąść. Od wczoraj takich osobników nazywamy Tomaszami. Tomasze, przynajmniej ci, na których my trafiamy, mają to do siebie, że zazwyczaj niestety nie są ani atrakcyjni, ani bogaci, ani nie mają nic ciekawego do powiedzenia. Zazwyczaj nie są nawet na tyle wybitni, żeby ich zapamiętać, jednak trafiło się nam w ciągu tych naszych piwnych wypadów kilku, których wspominamy do tej pory.
Zacznijmy od wczorajszych. Pierwszy może nie był konkretnie Tomaszem, jako takim, bo tylko wieszał bluzę na naszym krzesełku przed wejściem do palarni. Jak był tego sens, nie wiem do tej pory, ale sposób na zaczęcie rozmowy dobry jak każdy inny.
Kolejni już nas bardzo zaskoczyli. Otóż, jak wszyscy doskonale wiemy, stwierdzenie „my się skądś znamy” jest bardzo oklepane i większość dziewczyn od razu będzie chciała takiego pana spławić. Dlatego ten postanowił posunąć się o krok dalej.
Siedziałyśmy spokojnie pijąc sobie piwo i obserwując ludzi, kiedy nagle wyskakuje przed nami z nikąd chłopak:
- Słuchaj, skąd ty znasz Tomasza?
Przez chwilkę nie wiedziałam jak zareagować, w końcu każdy jakiegoś Tomasza zna i nie byłam pewna, o którego chodzi. Zrobiłam więc najrozsądniejszą w tym momencie rzecz i zapytałam:
- Jakiego Tomasza?
W tej chwili podbiega truchtem kolejny koleś, na oko metr pięćdziesiąt, którego nigdy w życiu nie widziałam na oczy.
- To jest Tomasz. Skąd go znasz?
Starałam się wytłumaczyć sytuację, jednak chyba bezskutecznie, bo kolega jeszcze kilka razy podchodził do nas pytając skąd ja znam Tomasza.

Kiedyś trafiła nam się inna, bardzo ciekawa próba poderwania nas. Na kanapę naprzeciwko dosiedli się jacyś panowie, niezbyt przyjaźnie wyglądający, więc chcę zaznaczyć, że już od początku trochę się ich bałyśmy. Nagle w połowie rozmowy (starałyśmy się być miłe, żeby nie wpakować się w kłopoty), jeden pokazuje na drugiego, całego pokrytego więziennymi tatuażami i mówi z dumą i radością w głosie:
- A kolega tutaj siedział za gwałty.
Potencjalny gwałciciel chyba zobaczył nasze przerażone miny, bo bardzo szybko zapewnił:
- Ale już mi przeszło! Teraz kręci mnie tylko motoryzacja.

Kolejnym razem spotkałyśmy nie Tomasza, tylko Tomaszową. Kobieta, lat na oko pięćdziesiąt, wagi sto czterdzieści wzwyż, wyglądała jak sobowtór Maryli Rodowicz, tylko taki po dwudziestu nieudanych operacjach plastycznych. Nie mam pojęcia jak to się stało, że siedziała z nami na kanapie, tuż obok Pauliny. Ocierała się o nią biustem (serio, i ja i Paulina mamy czym oddychać, ale jej jedna pierś była wielkości naszych głów razem wziętych) i mówiła:
- Ale ty masz piękną koleżankę! Gdybym była lesbijką, ale nie jestem, to bym bardzo ją chciała.
Po piętnastu minutach uciekłyśmy z klubu tłumacząc się wyjściem do toalety, bo ciągle byłyśmy macane, obsypywane komplementami i zapewniane, że nie jest lesbijką, ale jakby była…

Zdarzają się też Tomasze zagraniczne. Przysiedli się raz do nas muzułmanie (nie pijący kolesie o arabskiej urodzie, którzy chociaż byli kompletnie trzeźwi to na nasze pytanie, czemu nic nie piją odpowiadali ‘too much, too much!’). Uparcie starali się nam wmówić, że są norwegami, którzy przyjechali tutaj studiować stomatologię. Nie wiem skąd im do głowy przyszła akurat Norwegia, skoro obaj mieli czarne włosy i ciemną, wybitnie arabską karnację, ale na nasze szczęście dali sobie spokój dosyć szybko. To zdecydowanie na ich plus, że jako jedni z niewielu zaakceptowali i zrozumieli fakt, że jesteśmy parą.
Swoją drogą tego dnia w klubie spotkałyśmy jeszcze dwie identyczne pary Tomaszów, którzy powtarzali dokładnie tę samą historię. Oczywiście łamanym angielskim.

Inny przypadek. Wieczorem, szczęśliwe, zajęłyśmy w ulubionym klubie wygodną pomarańczową kanapę. Siedziałyśmy, śmiałyśmy się, rozmawiałyśmy, spotkałyśmy znajomych, którzy się dosiedli – nic ponad normę. Nagle chłopak z miejsca za naszymi plecami zapytał, czy chcemy piwo. Bo on kupił dla dwóch dziewczyn, które w międzyczasie poszły z innymi facetami (jak teraz o tym myślę, to w sumie nie widziałam tam żadnych dziewczyn) i biedaczek został z piwami, z którymi nie ma co zrobić. Oczywiście przyjęłyśmy je, ale zrobiło nam się go szkoda. Zaproponowałyśmy więc, żeby dosiadł się do nas. I się zaczęło…
Okazał się bardzo ciekawą osobą, zdecydowanie wartą opisania. Nie wiem do końca o co poszło, jednak odkąd podszedł do naszego stolika zaczął się ze wszystkimi kłócić. Stwierdził, że on jest socjopatą, co podkreślał kilka razy,  i nienawidzi kobiet (przypominam, że chwilę wcześniej oddał nam piwa). Okropnie się o to pokłócił z naszym kolegą, był mega chamski, ale kiedy Paulina powiedziała mu, że ma ładny szalik, przestał na chwilę, żeby grzecznie i ładnie jej podziękować. Ogólnie historia skończyła się mini bójką i wywaleniem socjopatycznego Tomasza z klubu. Paulina za to zyskała zdjęcie („zrób mi zdjęcie z socjopatą! Zrób mi zdjęcie z socjopatą!”).

takie tam głaszcząc socjopatę


Poza tym wszystkim bardzo często Tomasze reagują podobnie. Po pierwsze jest zdziwienie, jakim cudem mamy tak samo na imię i czy przypadkiem w takim razie nie jesteśmy siostrami (tak, rodzice mieli super poczucie humoru i dali nam te same imiona), potem zignorowanie faktu, że jesteśmy parą, miejsce, na które siadają jest zajęte i pytania o to, co robimy w życiu.
Panowie, ja was bardzo proszę. Wychodźcie poza schemat, ale nie aż tak skrajnie jak przypadki opisane wyżej. Chyba, że chcecie skończyć nieświadomie opisani na czyimś blogu.

A jak tam wasi Tomasze i Tomaszowe?