Too drunk to fuck


Przepraszam za dłuższą przerwę, ale sami rozumiecie - święta i tak dalej.Dopiero ogarnęłam się na tyle, żeby coś dla Was napisać. Znowu nie o seksie, wybaczcie, ale są w życiu też inne ważne rzeczy.
Za parę dni Sylwester. Dzień wielkiego picia, fajerwerek i krzyczenia życzeń obcym ludziom na ulicy. Przypuszczam, że większość z Was nie ma nawet jeszcze sprecyzowanych planów, ale to nic – pamiętajcie, że najlepsze imprezy sylwestrowe to te, które pojawiają się w planach 31. grudnia około szesnastej. A jeśli definitywnie nie macie co robić, to pozwolę sobie na reklamę i zapraszam Was serdecznie do szczecińskiego Inferno.
W każdym razie, w związku z tym okresem pijaństwa naszło mnie trochę alkoholowych przemyśleń. Po pierwsze, stwierdziłam, że przestanę się pokazywać publicznie w stanie upojenia bo w dziewięćdziesięciu procentach przypadków kończy się to potem dwudniowym moralniakiem. Zastanawialiście się kiedyś, jakie są sposoby upijania się i zasady rządzące pijanym światem?

„To logiczne!”

Czyli te chwile, kiedy nasze myślenie przyczynowo-skutkowe staje się nagle niezwykle rozwinięte. Pada w żartach jakieś hasło w stylu: „on jest gejem!”, „on i ona na bank ze sobą kręcą!”, „on na pewno jest żigolakiem!”, „nas wszystkich atakuje wirus zombie!”. W pierwszej chwili jest śmiech, ale chwilę później podajemy sobie argumenty, co chwilę odkrywamy nowe i BUM! Zaczynamy być święcie przekonani, że to jest prawda. Kocham pijacką logikę, serio. Wyjaśnię to może na przykładzie tego żigolaka. Kiedyś z Pauliną pijane zastanawiałyśmy się, jak zarabia nasz kolega.

- No bo wiesz, on ma sporo kasy. I to na tyle, że kiedyś widziałam u niego w domu jak się stuzłotowe pogniecione banknoty walały po podłodze po pokoju…
- Było trzeba brać.
- Głupio mi tak przy wszystkich. W każdym razie, nie chce powiedzieć gdzie pracuje, milion razy go pytałam i zbywa temat. Raz powiedział, że pójdzie do pracy jak mu się zachce, taką ma pracę.
- Czyli na co dzień siedzi w domu? Może jest dilerem czy coś?
- Żadnym dilerem. Dzwoni do mnie co chwile z pytaniem „czy masz coś ogarnąć?”
- Ty… Przecież on musi być żigolakiem.
Tu nastąpił wybuch śmiechu, a po chwili:
- W sumie jest ładny. Wyjątkowo dobry w łóżku. Laski na niego lecą. W żaden inny sposób nie mógłby zarabiać takiej kasy.
Pół godziny później już byłyśmy całkowicie przekonane o słuszności naszej teorii. W sumie te wymyślane po pijaku teorie maja to do siebie, że nawet kiedy się wytrzeźwieje, zostawiają jakieś ziarenko niepewności.


Na cwaniaka.

Najgorszy sposób upicia się jak dla mnie, nazwany przez Paulinę. Najgorszy, bo jest zawsze po nim najgorszy moralniak. To właśnie wtedy robimy najgłupsze rzeczy, za które nam potem wstyd przez kilka lat, ale w trakcie robienia wydaje nam się, że jesteśmy tacy zajebiści i cwani. Przedstawię to znowu na przykładzie niedawnej sytuacji. Upiłam się z koleżanką właśnie w ten sposób i poszłyśmy to jednego ze szczecińskich całodobowych Fast foodów po frytki. Stałyśmy pijane czekając na to, aż się zrobią, a przed nami leżały zostawione przez kogoś wcześniej drobniaki. Serio drobniaki, 1,70 zł. Wymieniłyśmy z Kasią (tak tak Piotrze, jeśli to czytasz – mowa o Twojej menedżerce) znaczące spojrzenia, po czym schowała pieniądze do portfela. Babka z obsługi powiedziała wtedy do niej wyjątkowo niemiłym (tak mi się wtedy wydawało) tonem: „Ale ta reszta nie była pani!”. Kasia odłożyła pieniądze, które jak się okazało były kompletnie pijanego kolesia, który właśnie wychodził. I tak sobie leżały, nieruszane przez nikogo. Pomyślałam sobie, że babka jest suką, która zazdrości nam widocznie, że my jesteśmy fajne i że sobie idziemy pić dalej. No i liczy bezczelnie, że sama zgarnie te pieniądze. Poczekałam więc, aż Kasia dostanie swoje frytki, zgarnęłam te nieszczęsne drobniaki i wyszłam nie oglądając się za siebie. Like a boss. Przynajmniej wtedy mi się tak wydawało. Słyszałam jeszcze za sobą jak babka krzyczy za mną: „halo! Halo!”. I czułam się taka cwana i zajebista. Teraz wstyd mi o tym mówić, ale wtedy byłam ze swojego wyczynu tak dumna, że chwaliłam się obcym ludziom w klubie jaka to ja nie jestem.
Swoją drogą, dowiedziałam się potem z relacji Kasi, że moje wyjście ‘like a boss’ raczej wyglądało jak ucieczka szybkim krokiem i paniczne rozglądanie się na boki (ja byłam przekonana, że posyłam ludziom siedzącym przy stolikach pełne wyższości spojrzenie).
I podczas bycia pijanym „na cwaniaka” zazwyczaj zdarza się kilka-kilkanaście takich akcji jednej nocy.


„Jesteś zajebisty! Ale serio! Jesteś zajebisty!”

Inna sytuacja, mniej w sumie dokuczająca dnia następnego, to młodsza i mniej żulowska odmiana „ale ja cię szanuję!”. Mi się zdarza wyjątkowo często, kiedy jestem pijana. Tyczy się to głównie poznawania nowych ludzi. Ja bardzo często jestem zakochana w nowych ludziach po pijaku i uwielbiam z nimi rozmawiać i jestem w szoku jak cudowni potrafią być. Oczywiście uważam za punkt honoru przypominanie im o tym co trzydzieści sekund. Dziewczynom powtarzam jakie są śliczne, facetom, jacy zajebiści i jak ja w ogóle się cieszę, że ich wszystkich poznałam.
Nie wydaje mi się to szczególnie złe czy groźne, a na dodatek mam nadzieję, że poprawia tym ludziom chociaż trochę humor.


Filozoficznie.

Z moich obserwacji wynika, że częściej się to zdarza facetom. Zwłaszcza odmiana polityczna. Jestem w szoku jak niektórzy po pijaku potrafią się robić elokwentni. Mi to się raczej trafia tylko jeśli napiję się z konkretnymi osobami. Wtedy wychodzą tematy filozofii, religii, metafizyki, Boga, kosmosu, wszechświata i w ogóle całej istoty rzeczy i sensu istnienia. Całkiem to lubię, czuję się mądra.


Zwierzenia.

Chyba najczęściej mi się trafia. Zazwyczaj jest to wtedy, kiedy piję z większą grupą osób, z których kilku nie znam. Lecą kolejne kielonki, browary i w końcu staje na tym, że rozmawiam tylko z jedną osobą (i to zawsze z tych nowych).I to tak że już reszta nas nie obchodzi i wyciągamy największe życiowe przeżycia i sekrety. Opowiadamy o rzeczach, o których często nie wiedzą nawet nasi starzy znajomi, a co dopiero jacyś obcy ludzie. Radzimy sobie, współczujemy i po takiej imprezie żegnamy się jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi, chociaż następnego dnia nie poznalibyśmy się na ulicy (no, chyba, że znajdziemy się na facebooku). Też jest fajnie, bo każdy lubi opowiadać o sobie i wygłaszać swoje opinie i dawać sercowe i życiowe rady innym. Przynajmniej po pijaku.


Jest jeszcze oczywiście wiele innych sposobów picia. Jest na agresora, na smutno, na romantycznie. Kiedyś usiądę i opiszę resztę, która przyjdzie mi do głowy. A może Wy macie jakieś propozycje? : )
Póki co życzę Wam miłego Sylwestra i ciekawych postanowień noworocznych. 


Ho ho ho!


Dziś wyjątkowo, nie o facetach, nie o kobietach, tylko o świętach, bo tak dziś wypada. Po pierwsze, dla tych, którzy jeszcze nie widzieli filmiku na fan page’u, wesołych świąt, ładnych prezentów pod choinką i czego tam sobie chcecie. I idźcie lubić mnie na facebooku, bo już prawie 300 osób się uzbierało i mi bardzo miło.
            Teraz konkrety. Nie wiem, skąd się wzięła ta moda na marudzenie na święta. Ludzie, czego wy od nich chcecie? Jak można nie lubić dnia, kiedy śpi się do dowolnej godziny, je nieograniczone ilości pysznego jedzenia i dostaje prezenty? Kto normalny narzeka na dzień, w który dostaje prezenty?
            Swoją drogą, prezenty potrafią być naprawdę nietrafione. Uważajcie, co komu dajecie, bo możecie kogoś niechcący mocno skrzywdzić. Pamiętam, jak byłam malutkim dzieckiem i z miliona rzeczy, których się bałam dwie były na pierwszym miejscu. Clowny i lalki. Do tej pory w sumie mi to zostało, tylko na pierwsze miejsce przesunęły się pająki. W każdym razie, moja mama bardzo rozsądnie dała mi wtedy w prezencie lalkę clowna. Chyba ze trzy noce przepłakałam przekonana o tym, że lalka wstanie i mnie w nocy zabije. Wybaczyłam to tylko dlatego, że to moja mama, a ona ma swoje przebłyski geniuszu. Kiedyś poprosiłam ją, żeby kupiła kawę z guaraną, skoro idzie do sklepu. Po godzinie zadzwoniła do mnie: „Paulina, nie wiem, co ty wymyśliłaś sobie, nigdzie nie ma kawy z guano”.
            Wracając do tematu – dla mnie święta są jednym z najfajniejszych okresów w roku (wygrywają tylko moje urodziny, ale to chyba sami rozumiecie). Proponuję wam spędzenie wigilii na nasz sposób. Jesteśmy w czwórkę, ja, brat i rodzice (czasem na godzinę wpadnie babcia). Każde z nas wybiera swoje ulubione jedzenie, które będzie na kolacji (bo dwunastu potraw nie jemy ;) ). Potem przygotowujemy to (albo zamawiamy, bo zdarzała się już u nas na wigilii pizza), siadamy do stołu. Każdy pije swój ulubiony alkohol i je ulubione jedzenie. Potem dalej pijąc drinki rozpakowujemy prezenty, idziemy się pochwalić na facebooku tym, co dostaliśmy i… zaczyna się najfajniejsza część wigilii. Siadamy w czwórkę do konsoli i gramy na pieniądze w różne gry. Najśmieszniej jest kiedy gramy w pewien quiz na ps3, bardzo polecam ;) Zawsze wygrywamy ja albo mój brat, więc żeby drugiej stronie nie było przykro, dostaje równowartość wygranej i uciekamy na pasterkę. Z tym, że nasza pasterka wygląda przeważnie tak, że z domu wychodzimy o 19:00, a wracamy około 23:00 w bardzo niepewnym stanie. Dzień jest szczęśliwy, ludzie są mili, wszyscy się śmiejemy i jest fajnie. Spróbujcie sobie zrobić wigilie po naszemu i się nią cieszcie, zamiast marudzić jakie to święta są be.
            Dziś to na tyle, bo jestem, pewnie podobnie jak wy, bardzo zajęta świątecznymi przygotowaniami. Jeszcze raz życzę wam wszystkich wesołych świąt, na dole macie zdjęcie z naszej wigilii sprzed jakichś dwóch lat (tak, ja i mój brat zajmujemy miejsca na podłodze). I obiecuję, że kolejny wpis was nie rozczaruje i będzie o seksie, po prostu teraz nie mogłam się powstrzymać.


Trochę o damsko-męskiej przyjaźni


Na początek znowu przypominam, że bardzo łatwo możecie polubić mój blog na facebooku klikając "lubię to" w ramce po prawej. Wiecie, tam się serio dużo dzieje, są fajne obrazki i takie tam. No i ja się cieszę z każdej nowej osoby jak dziecko. Więc zróbcie mi radość i klikajcie. 

Zainspirowana dyskusją, w jaką ostatnio się wdałam, postanowiłam napisać o przyjaźni damsko męskiej. W dużej części powtórzę to, co już pisałam w komentarzach, ale postaram się to troszkę poszerzyć i lepiej wyjaśnić.
            Na Fan Page’u, na facebooku zrobiłam ankietę, na ten temat. Okazuje się, że wielu z was takiej przyjaźni doświadczyło. Już sam ten fakt wydaje mi się dostatecznym dowodem na to, że to istnieje.
            No, bo czemu miałoby nie istnieć tak naprawdę? Bo jedna ze stron coś poczuje? To się zdarza, jasne. Jednak nie jest standardem. Ja osobiście mam więcej męskich przyjaciół. Nie będę ukrywać tego, że z dziewczynami rzadko kiedy się dogaduję. Nie gniewajcie się, kocham was, serio, ale musicie same przyznać, że jesteście często denerwujące. Wolę kulturalnie napić się piwa z kolegą i pograć w Dead Rising niż wyjść do klubu z koleżanką, słuchać przez dwie godziny jaki to jej facet jest niedobry, bo lubi obejrzeć mecz z kolegami i nie chce jej tam. Zastanówcie się same, po jaką cholerę macie z nim iść na ten mecz, kiedy wcale was piłka nie interesuje (nie mówię tutaj o dziewczynach, które kibicują na równi z facetami, bo znam kilka takich  ;) ). Nie lepiej zająć się w tym czasie czymś, co wam też sprawi przyjemność?
            W każdym razie, wrócę do tematu. Sama jestem biseksualna. Tak samo moi znajomi są orientacji tak różnych, że często sama się w tym gubię. Czyli, żeby nie ryzykować, mam w ogóle nie mieć przyjaciół? Nie popadajmy w paranoję. Bardzo często zdarza się tak, że między ludźmi po prostu nie ma chemii. Lubią się, świetnie im się spędza razem czas, ale nawet po niewiadomej ilości alkoholu nigdy nic by nie wyszło, bo prędzej skończą wymiotując razem do toalety niż w łóżku. Mam niejednego takiego przyjaciela i uwierzcie mi – to jest prawdziwe.
            Wypada w tym momencie wspomnieć Krzyśka (wiem, że to czytasz, więc odbierz to jako pozdrowienia ;) ). Poznaliśmy się na pierwszym roku filologii polskiej i jakieś trzy tygodnie później zamieszkaliśmy razem. Mieszaliśmy przez pół roku w jednym pokoju, często się nawet zdarzało, że pijani zasypialiśmy na moim łóżku oglądając film na laptopie (a potem biedaka spychałam na podłogę, żeby się wygodnie położyć). Nigdy w życiu się tak z nikim nie dogadywałam, ale oboje byliśmy (i jesteśmy nadal, wciąż pijemy razem) dla siebie kompletnie aseksualni. Krzysiek zwraca się do mnie jak do faceta, ja traktuję go jak przyjaciółkę. Mieszkało nam się razem na tyle dobrze, że zawaliliśmy studia przestawiając nasz tryb życia na nocny. Pamiętam sytuację, kiedy pokłóciłam się z chłopakiem, miałam zły humor i weekend spędziłam u rodziców, nikomu nic o tym nie mówiąc. Wieczorem wyszłam z koleżanką na drinka i kiedy wróciłam do domu, co widzę? Krzyśka siedzącego z moimi rodzicami. Przyszedł do nich, bo zmartwił się tym, że mnie tyle nie ma. Czy to już nie jest całkiem porządna przyjaźń? (Pomijam fakt, że ładnie się wtedy z moim ojcem zanim przyszłam upił ;) ). Nigdy nic miedzy nami nie było, mimo tego, że lubimy się i rozumiemy jak mało kto. Starczy za dowód? Zaznaczę, żeby było jasne, że Krzysiek nie jest gejem ;)

            Powodem do notki był pewien filmik, w którym jest przeprowadzana ankieta na ulicy. „Czy wierzysz w przyjaźń damsko męską?”. Wszystkie ankietowane dziewczyny mówiły, że tak, ale kilka z nich przyznało, że ich męscy przyjaciele z chęcią by się z nimi umówili. I teraz kolejna rzecz, która mnie tutaj bardzo zaintrygowała – co to znaczy umówić się z przyjacielem? Normalnie spotykacie się na piwo, wychodzicie do kina, na imprezy, na spacery. Często dziewczyny bez pary idą nawet na studniówkę czy nawet wesele po prostu z przyjacielem. Czym więc taka randka różniłaby się od normalnego spotkania? Przyjaciele, którzy śpią często w jednym łóżku, widzieli siebie w najgorszym stanie, wiedzą o sobie rzeczy, których partnerowi nigdy by się nie powiedziało, mają się umówić na randkę. Jak by ona wyglądała? Przecież randka jest po to, żeby zdecydować, czy chcemy z jakąś nowo poznaną osobą kontynuować znajomość czy nie. Nie wyobrażam sobie, żeby poszła na nią dwójka dobrych przyjaciół. To by było aż w jakiś sposób nienaturalne. Fakt, że jeśli przyjaźń jest niepewna, to czasem może coś się wydarzyć. Ale nigdy nie zaczyna się od oficjalnego umówienia się dwójki przyjaciół na randkę.

            Są „przyjaźnie” damsko-męskie z podtekstem. Są bardzo często i ja zdaję sobie z tego sprawę. Nie argumentujcie, więc swojej racji tym, że w waszym przypadku taka przyjaźń nigdy nie wyszła. To, że wam się nie zdarzyła i wam się nie udało nie znaczy, że tego nie ma. Niech dowodem na to, że da się tak przyjaźnić będzie milion par przyjaciół, u których to działa już wiele lat i nie ma szans na przejście na kolejny poziom. Po prostu nie starajcie się bzyknąć wszystkiego, co spotkacie, to i wy tego doświadczycie. A jak macie przyjaciół, to o nich dbajcie, bo warto.

P.S.
Seks przyjaciele to zupełnie inny temat. To na dłuższą metę nigdy nie wychodzi ;) 

P.P.S.
Jeśli wasza nowa sympatia nie lubi waszych przyjaciół, to powinien to być pierwszy sygnał, że to nie ma sensu.


Lesbijskie mity


Dziś na krótko, ale przeglądałam maila i znalazłam coś ciekawego.
Po tym, jak ostatnio pisałam o głupich pytaniach, które często dostaje od facetów, sporo z was podesłało mi swoje propozycje. Wybrałam te, które powtarzają się najczęściej.

„To nie jest prawdziwy seks”

Nie mam nawet siły tego komentować. Powiem tylko, ze wolę w takim razie nieprawdziwy. Jako wyjaśnienie macie tabelkę.


Więcej chyba nie trzeba wyjaśniać?

„Jesteś pewna? Nie wyglądasz na lesbijkę.”

Nie wiedziałam, że jest z góry ustalone, jak trzeba wyglądać. Raz w życiu usłyszałam, że nie wyglądam na bi. Nie wiem, na czym to polega, jeśli będzie ktoś, kto mnie oświeci, to będzie mi bardzo miło.
Chyba czasem sobie sami nie zdajecie sprawy z tego, jak często wasi znajomi są innej orientacji, ale „nie wyglądają”.


„Na pewno coś się stało, że jesteś homo. Masz jakieś przykre doświadczenia z facetami?”

Niech ktoś w końcu zrozumie, że orientacja, to rzecz wrodzona. Nie kwestia wychowania, doświadczeń czy czegokolwiek innego.


„Faceci na imprezach: ‘Też jestem lesbijką. Mogę dołączyć?’”.

Nie. Nie, nie, nie, nie. NIE. Jeśli nie chcesz wyjść na napalonego desperata nigdy tego nie mów. Nawet w żartach.


„Nigdy żaden facet porządnie cię nie przeleciał”

To samo, co wyżej. Kochani, nie brakuje hetero dziewczyn, nie róbcie z siebie idiotów i zrozumcie, że jak już mówiłam wcześniej, lesbijki penisem nie nawrócisz.


„Czyli nienawidzisz facetów?”

Całe życie byłam przekonana, że jeśli nie chcesz iść z kimś do łóżka to nie znaczy, że go nienawidzisz. To znaczy, że nie chcesz iść z nim do łóżka




I na koniec znowu nasze zdjęcie, bo je wyjątkowo lubię ;)



Brzydka prawda, część I


Na początek muszę was przeprosić, że dosyć długo nie pisałam. Odkryłam Doctora Who i serial pochłonął mnie całkowicie. Jest tu może jakiś słodki chłopiec z roztrzepanymi ciemnymi włosami, baczkami, podobny do dziesiątego Doktora? Nie? No trudno, przejdźmy dalej.

Standardowo przypominam, że na prawo macie ramki do polubienia strony na facebooku i do zadawania mi pytań.
I obiecuję, że będę pisać częściej, kończę już oglądać ;)


Obejrzałam ostatnio ciekawy film. Pomijam fakt, że koniec końców w pewnym momencie przemienił się w zwykłą komedię romantyczną. Zanim to się stało padło w nim kilka znaczących prawd i teorii.
Swoją drogą, rany, też chciałabym prowadzić program w telewizji i mówić ludziom takie rzeczy (to tak w razie jakby czytał to jakiś producent, nie krępuj się, możesz mi zaproponować prace w TV za miliony).

Dobra, przejdźmy do rzeczy. Dziś was trochę pomęczę cytatami z filmu.

Trzy małe słowa: faceci są prości. Nie wytresujecie nas. To gówno „Faceci są z Wenus” to strata czasu i kasy. Chcesz być samotną jędzą? To czytaj te durne książki. Ale jak chcesz związku, o to sensowna recepta: StairMaster. Ćwicz na nim i schudnij. I kup sobie seksowną bieliznę. Bo nas interesuje tylko wygląd. Nikt się nie zakocha w twojej osobowości od pierwszego wejrzenia. Zakochujemy się w twoich cyckach i tyłku. Nie uciekamy tylko dlatego, że nad nimi pracujesz.

Jeśli chcesz zdobyć facetów, nie potrzebujesz dziesięciu kroków, tylko jednego. Zrobić loda.


Smutne, prawdziwe i działające w obie strony. Każdy patrzy na wygląd, a jak mówi, że nie patrzy to jest kłamcą albo desperatem. To wygląd decyduje o tym, czy chcesz poznać swoją osobowość. Nie mówię, że powodzenie mają tylko modele i modelki, bo wygląd jest kwestią gustu, no ale musi nam się ktoś podobać. Poza tym wspominałam kiedyś o skali dziesięciopunktowej. Brzydsi ludzie mają mniejsze wymagania i oczekiwania. Ale nie martwcie się, bo dzięki temu częściej są w stałych i szczęśliwych związkach.
Poza tym, jak można być z kimś, kto nie pociąga nas fizycznie? A w końcu nie każdy to robi. Dlatego niech nikt mi nie wciska, że nie patrzy na wygląd.


- Twierdzisz, że mężczyźni nie potrafią kochać?
- Zdjąłem Ci harlequinowe klapki z oczu?
- Klapki mają ci, którzy wierzą tobie. Mężczyźni potrafią kochać.
- Wierzę, co to za jeden?
- Co?
- Ten ideał. Ten co umie kochać, kto to taki? Jaki jest?
- Mądry, przystojny, ale skromny. Odnosi sukcesy w znaczącym zawodzie. Uwielbia czerwone wino, pikniki, muzykę klasyczną. Uwielbia psy, ale woli koty.
- Zaraz, już wiem, jesteś lesbijką. Właśnie opisałaś ideał kobiety.
- Czemu te cechy tak cię przerażają? Dlatego, że nie posiadasz żadnej i przez to nie pociągasz kobiet?
- Dam ci 100$ z własnej kieszeni, jak go tu przyprowadzisz, żebym mógł go poznać.
- Gdzieś tam jest.
- Chwila, nawet się nie spotykacie?
- Nie, opisuję pewien rodzaj. Chyba o to chodziło.
- Nawet go nie znasz? Już to widzę, czekaj. Jesteś pasztetem.
- Co?
- Nie ma innego wyjaśnienia, gdybyś była seksowna, łamałabyś serce jakiemuś biedakowi, a nie fantazjowała o jakimś ideale. Jesteś brzydka.
- Nie jestem.
- Coś ci poradzę. Pogódź się z samotnością i nie marnuj czasu na kogoś poza zasięgiem.

Niestety, to też jest prawda. Ładne, zdrowe psychicznie dziewczyny nie siedzą i nie fantazjują o takich facetach. Umawiają się z innymi, żeby znaleźć tego, który będzie im pasował najbardziej. I mają już na tyle doświadczenia z facetami, że nie wierzą w takie ideały. Albo przynajmniej są świadome tego, że po miesiącu by zostawiły takiego faceta dla mającego ich w dupie chama.
To jest brzydka prawda dla was, panowie. Nudzimy się romantykami. Niby każda dziewczynka marzy o takim księciu z bajki. A i tak zakochamy się tylko w tych, którzy nas nie chcą i olewają. Nie wiem jak to działa, zastanawiałam się nad tym dużo razy. Wydaje mi się, że po prostu najbardziej kręci nas to, czego nie możemy mieć i czego nie jesteśmy do końca pewni. Zawsze byłam zakochana tylko wtedy, kiedy ktoś mnie niezbyt dobrze traktował. Kiedy nie miałam poczucia bezpieczeństwa i gwarancji tego, że będziemy na zawsze razem. Kiedy role się odwracały ( a wierzcie mi, że po pewnym czasie zawsze tak było) i zakochany po uszy biedny człowiek nosił mnie na rękach, to ja się nudziłam. To przestawało być fajne. Oczywiście, że żadna z nas tego nie lubi, w końcu nie czujemy się wtedy dobrze. Ale taka jest smutna prawda – czuły romantyk zawsze skończy ze złamanym sercem, bo dziewczyna go w końcu zostawi dla złego chłopca.


- Uważa się, że twój program jest obraźliwy.
- Bo jest. Tak samo jak prawda.
- Prawda o czym?
- O tym, jakie są związki. Presja społeczeństwa, status i seks. Bez tego faceci i kobiety nie gadaliby ze sobą.

Serio. Ja też nie do końca rozumiem potrzebę oficjalnego związku. Zawsze mi się wydawało, że najprzyjemniej jest kiedy się z kimś spotykasz i nie ma potrzeby określać tego słowami. Ja osobiście z kobiecego punktu widzenia widzę dwa powody do ślubu – wieczór panieński i wesele. Po co komu cała reszta? To nie jest gwarancja, że ktoś Cię nie zostawi. Jeśli są tu jakieś mężatki to bardzo chciałabym wiedzieć – czemu to zrobiłyście? Nie uznaję odpowiedzi, że z miłości, bo miłość ślubu nie wymaga.
Nie wymaga też związku, tak naprawdę. Oficjalnego stwierdzenia „jesteśmy razem”. Bo pierwszy krok do skończenia związku, to w niego wejść.


W filmie jest tego o wiele więcej, nie chcę zamęczać was wszystkim na raz, więc część druga będzie za jakiś czas ;) 



Poradnik wzorowego kochanka


Na początek przypominam, że możecie mnie łatwo polubić na facebooku, od tego po prawej stronie jest odpowiednia ramka.
Tuż pod nią znajdziecie drugą ramkę, przez którą możecie mi zadawać pytania, jeśli jakieś do mnie macie.

Przez lata uprawiania seksu z różnymi facetami i przez setki szczerych kobiecych rozmów, przeprowadzonych pod wpływem takich czy innych rzeczy, doszłam do wniosku, że wielu facetów (wielu, ale nie wszyscy, więc nie obrażajcie się za bardzo) popełnia bardzo podobne błędy. Dla waszej satysfakcji i naszego dobra, postaram się wam jakoś wyjaśnić te najczęstsze. Dlatego, kochani panowie, nie odbierzcie tego, jako atak, a po prostu zestaw użytecznych rad na przyszłość.


  1. Nowa pozycja, co 30 sekund.
To nie jest fajne. Serio. To, że zmieniacie pozycje sto razy podczas jednej nocy nie sprawi, że będziecie lepsi w łóżku. Nie obchodzi mnie, co jest w pornosach. Nie mówię, że zmienianie pozycji jest złe. To naprawdę umila i urozmaica seks. W końcu trzymanie się ciągle jednej i tej samej też jest złe. Ale proszę, nie co minutę. Kobieta potrzebuje do orgazmu (albo w ogóle jakiejkolwiek przyjemności) odrobiny skupienia. Zmieniajcie pozycje, kiedy wyczujecie, że ona też tego chce.


  1. O co chodzi z tą łechtaczką?
 Teraz poważnie. Wiem, że penis jest bardzo wrażliwy itd, ale wyobraźcie sobie, że łechtaczka, która jest dużo, dużo mniejsza (nie mówimy o mutantach) ma dwa razy więcej zakończeń nerwowych niż żołądź. Na o tyle mniejszej powierzchni. Dlatego nie dotykajcie bezpośrednio, na siłę. To już nie jest przyjemne, to boli. Zwłaszcza na początku, kiedy nie mamy jeszcze zbyt dużej ochoty. Musicie zrozumieć, że w tym miejscu musicie być wyjątkowo delikatni, a na mocniejsze zabawy możecie sobie pozwolić, kiedy już się robi bardzo gorąco i ostro. Ale nawet wtedy nie przesadzajcie.
Poza tym, zapamiętajcie jedno. Na górze masujecie, ale kiedy przyjdzie wam ochota podotykać niżej, nie rysujcie palcem przed wejściem kółek, tylko wsadźcie go już do środka. Jeszcze raz, możecie to sobie nawet gdzieś napisać – na górze masujemy, na dole wsadzamy.
I nie dźgajcie palcem bezsensownie. Ani nie sprawdzajcie jak bardzo w środku można rozepchać ścianki na bok. Troszkę wyczucia, wiem, że potraficie.


  1. Klapsy i inne takie.
Dla większości to pewnie normalne, więc się zdziwicie. Ale ja wiele razy musiałam o klapsa się prosić. Argumentem facetów było: „nie mógłbym Cię uderzyć”. Zapamiętajcie sobie, że w łóżku rządzą troszkę inne zasady niż w życiu i jeśli oboje to lubicie, to możesz bić (zresztą, od kiedy klapsy to bicie?), wyzywać, wiązać i kneblować. Ja jestem najmocniej szczęśliwa, kiedy po wszystkim przez parę dni (a jeśli dobrze pójdzie to nawet i tygodni) mogę pochwalić się śladami i siniakami. Szczerze, chociaż wielu facetów daje klapsy, to mało który ma odpowiednie wyczucie. Albo od początku biją za mocno (a warto z tym poczekać w miarę, jak się robi coraz fajniej), albo kiedy dziewczyna chce już jak najsilniejszego dotyku, dają klapsy jak osoba z nierozwiniętymi mięśniami.


  1. Szacunek, bla bla bla…
To się trochę tyczy poprzedniego. Rozchodzi się o ulubioną rzecz wielu panów, czyli robienie loda. Tutaj muszę zwalić winę częściowo za dziewczyny, bo przypuszczam, że to one tak tych biedaków wychowały, ale spotkałam się parę razy (i nie tylko ja) z odmową ze strony faceta, który mówił: „za bardzo Cię szanuję, żeby pozwolić Ci to zrobić”. Jedyne, co mi się nasuwa wtedy na myśl, to: „rany, miałeś straszną byłą”.
Wybaczcie bezpośredniość, ale moje drogie panie, zrozumcie – lubicie lizanie cipek, więc odwdzięczcie się czymś. Nic uwłaczającego godności kobiecej w tym nie ma, ale za to ile satysfakcji, kiedy się patrzy na zadowolonego faceta. Tracicie ważną część gry wstępnej. Nie mówiąc już o 69 ;)


  1. Orgazm
Wiem, wiem, każdy facet będzie się kłócił, że przy nim dziewczyna nie udawała. A tak na serio to gówno prawda. Udajemy bardzo często i nigdy tego nie poznacie. Z tym, że jest jeden główny powód udawania – straszna presja z waszej strony. Kiedy widzę jak facet się męczy i stara i tak bardzo chce do tego doprowadzić, to udaję już dla świętego spokoju.
Prawda jest taka, że nie potrzeba orgazmu, żeby seks był przyjemny, ale w momencie, kiedy widzimy, że wam strasznie zależy, żeby do tego doprowadzić, przyjemność przechodzi i pojawia się zniecierpliwienie. No i udajemy, żebyście w końcu odpuścili.


Wiem, że to dopiero początek tematu i można tu powiedzieć o wiele więcej. Jeśli macie jeszcze jakieś przykłady, możecie pisać do mnie na maila >>KLIK<<  
Z chęcią zrobię jeszcze jeden post z waszymi uwagami. Oczywiście, nie uważam, żeby panie były całkiem bez winy i z chęcią poznam męski punkt widzenia. Jakie złe nawyki są u dziewczyn według was? ;)




Burdelowe opowieści część I

Tak jak obiecałam, kolega będący barmanem w jednym z burdeli zgodził się nam udzielić wywiadu. Nie opowiedział jeszcze wszystkiego, co jest do opowiedzenia, ponieważ oboje mieliśmy problem ze zgraniem się w czasie, ale kolejne części będą z pewnością.


To na początek moze opiszesz jak wyglada mniej wiecej działanie takiego miejsca?

Jak wiadomo nie jest to do konca legalne więc cały lokal robi za fuzje drink baru i hoteliku. Każda z dziwek ma poszczegolne Oficjalne zadanie. Sa wśród nich masażystki ,gosposie czy ogrodniczki. Z punktu widzenia US to zapewne całkiem snobistyczna rezydencja.
Kiedy juz zajdzie zmrok i zadna kontrola nie wpadnie w odwiedziny ,odpalam szyld na zewnatrz z pol nagą laską ktora najprawodpodobniej nie zarobila na tym zdjeciu kokosow i zaczna sie patologiczna burżulerka. Wewnątrz twarze tej babilońskiej ambasady oświetlaja kurewskie jaskrawo czerwone miecze świetlne ktore niemcy nazywają z niewiadomych (lub tez wiadomych zwazajac na ich infantylną osobowosc) mi prztczyn "neonami". W rzeczywistosci są to typowe tanie polskie jarzyniowki pokryte obskurną farbą olejną. Wbrew temu jak to brzmi ,uznaje to za najwiekszy i najbardziej zmyslowy atut tego burdelu.


A jaki jest przedział wiekowy klientów? Albo jacy przychodza najczęściej?


W tej kwesti przewaga stoi po stronie obskurnie ubranych spuscizn adolfa. Nie wiem do konca czy każdy Niemiec w średnim wieku ma bęben ,siwe wlosy ,rozową karnacje i jebie potem czy poprostu ta grupa ludzi ma w genach słabość do żółtych budynków.
Zdarzają sie co prawda i swiezy nabywcy dowodow osobistych zarowno jak i po stronie niemieckiej i polskiej ale to juz mniejszość.



Z tego co pamiętam, macie kilku bardzo charakterystycznych klientów... :)


 Fakt ,alternatyw tutaj nie brakuje. Przynajmniej jezeli by zaliczac do nich tych z brakami w kończynach czy karłów.
Zachowując ostatki anonimowosci pozwolisz ze bede ich zapisywal inicjalami. Jednym z tych ktorzy szczegolnie mi utkwili w pamieci jest R. Ex bokser ktory za każdym razem streszcza (w bardzo pieszczotliwym tego slowa znaczeniu) swoją kariere zarowno sportową jak i biznesową. Mysle ze odwiedził ten lokal przynajmniej 4 razy (Przynajmniej na mojej zmianie) i nie zapomniał do tej pory o swoim wykladzie. Dodatkowo utwkił w mojej pamięci za sprawą ostatniego incydentu. Wyczerpując tematy ktore moglaby jego łysa czesc ciala poruszyc stwierdzil ze nie ma co dalej świrować pawiana i wybyl z ktoras z bjaczes na pokoj (dasz wiare ze dopiero po 3 dniach pracy doszlo d mnie ze w tej profesji to synonim od "zaruchać"?). Niezbyt usatysfakcjonowany po dopiero co przebytej orgii zasiadl ponownie do baru poruszając kolejny temat "penisy". Z czasem do rozmowy włączyła sie siedząca obok dziwka . Na jej odpowiedz iz lubi mikrochuje R. niezwazając na obecnosc szefa,innych klientow czy kogokolwiek kto mogl sie wtedy tam znajdowac ,spuscil spodnie i wymachując swoją "dumą" zapytal czy taki jest ok. Dokladnie nie zacytuje z racji iz nie powiedzial tego w moim jezyku .


A jaka sytuacja utkwiła Ci wybitnie w pamięci?

Za czasow kiedy panowala tu jeszcze najstarsza jaka do tej pory widzialem ryżawa (choc klienci tam widzieli blond) kurwa ktora najprawdopodobniej miała platynową karte do solarium w kazdym miejscu swiata ,zwykl przybywac pewien garbaty szfab który jak dla mnie był istną fuzją ryszarda kotysa i kwazimodo ,ktorego to ujrzalem przedwczoraj po raz pierwszy niezalanego w 88 dup . Pewnego razu podczas melanżu ze swoją spruchniałą ulubienicą słysząc modern talking w glosnikach facet "najzwyczajniej" w swiecie zaczął odwalać striptiz na srodku sali naciagajac na to jeszcze dziwke (Nie ,nie myle sie. W tą strone to wlasnie szlo). Była to w sumie najciezsza noc bo musialem sie opanowac ,widząc to i sluchając odwaznych komentarzy klienta obok ktory ostatecznie zostal przez nią wyjebany za drzwi (tak naprawde sam opuscil tą filie babilonską bo w przeciwnym razie dostalby w jaja od tej starej bjacz).


Przy tylu roznych dziwnych klientach, zacząłeś ich już dzielić na jakies kategorie?

Tak. Są więc dwie grupy klientow. Desperaci - nazywanych przez wszystkich innych poprostu klientami ,oraz Miłośnicy chudych portfeli ktorzy są pooprostu rozszerzeniem desperatów


Jak wyglądają te prostytutki? Ekskluzywne czy raczej jak wyjęte z autostrady?

Odpowiedz masz w mojej poprzedinej wypowiedzi. Nie bez powodu nazywam ich desperatami. Choc zabawil raz pewien piczon ale po tygodniu sie zmyl. Poza tym ,nic godnego polecenia. Zresztą ,wydaje mi sie ze wygląd to tylko polowa sukcesu. No chyba ze kogos jara odgrywanie gwałtu niemej Ukrainki.


Kiedyś opowiadałeś o naprawdę ładnej.

Mysle ze moglem tak powiedziec tylko o tej ktora zawitala jedynie na tydzien. Swoją drogą była to dosc nietypowa prostytutka ,a przynajmniej te incydenty zwiazane z jej osobą o tym swiadczyly. Z racji ze nie najlepiej sobie radzi z polskim poprosila mnie o to bym umowil ją na wizyte u chirurga plastycznego wczesniej dowiadując sie czy lekarzem jest facet czy laska. Twierdzila ze u faceta w gabinecie bedzie sie czuc niezręcznie ,wiec wolalaby aby to byla kobieta. Zajebalo paradoksem ,zaprzeczysz?


No brzmi wyjatkowo absurdalnie. Chociaz pewnie i bardziej absurdalne i surrealistyczne sytuacje Ci sie trafiają.

Skoro juz o tym mowa opowiem ci o sytuacji ktora miala miejsce na mojej poprzedniej zmianie. Scena niczym zywcem wyjęta z losowego dziela Jarmusha. Godzina 6:00 ,za klamke dosc niedyskretnie chwyta rownie niedyskretnych rozmiarow łapa ,w drzwiach ukazuje sie kloc postury rownej hordy dobrze nakarmionych żydów. Podchodzi do lady i zamawia "Nalej mi 50ke wódki". Wypija ,do lokalu wchodzą nagle chuj wie skąd dwa piczony ubrane w najgorsze z mozliwych kurtki z panterki ,łapią kolesia za ramie podejrzanie gapiąc sie na mnie po czym owy zdrowy facet rzuca banknot dodając swoje "Bez reszty" i kierują sie do wyjscia. Zanim jednak opuscili klub ,koles odwrocil sie i rzekl "Pozdrów Stacha. Przekaz mu że Arczi tu był".



C.D.N.






Wszystko, co chcecie wiedzieć o lesbijkach


Postanowiłam poruszyć ten temat raz, porządnie i więcej do niego nie wracać. Jestem już tak zmęczona i przybita głupotą pytań, które zadają ludzie, że chcę wszystko wam w końcu wyjaśnić. W końcu na nie odpowiem i będę tu odsyłać każdego, kto jeszcze kiedykolwiek mi je zada.

Jak to jest być lesbijką/biseksualistką?

Chyba najczęściej zadawane. Zastanówmy się… Jak na nie w ogóle można odpowiedzieć? Czy ktokolwiek podchodzi do człowieka i pyta go „jak to jest być hetero?”. Nie. Do wszystkich, którzy je zadajecie – pomyślcie, jak wy byście odpowiedzieli na podobne pytanie.


Od zawsze podobały ci się dziewczynki?

Myślę, że kiedy byłam niemowlakiem czy przedszkolakiem jakoś specjalnie nie czułam pociągu ani do chłopców ani do dziewczyn. Po prostu w wieku, kiedy wy zaczynaliście interesować się płcią przeciwną, ja zainteresowałam się oboma.


Co lesbijki robią w łóżku?

Co chcą. A jeżeli brakuje wam wyobraźni albo koniecznie chcecie zobaczyć na własne oczy – odsyłam do popularnych porno serwisów. Każdy chyba ma dział „lesbians”.


Faceci w ogóle cię nie kręcą?

Te pytanie ostatnio ktoś zadał mojej Paulinie. Jesteśmy obie Bi, więc kręci nas i to i to. Ale uwierzcie mi, prawdziwej lesbijki nie da się nawrócić penisem i płeć przeciwna kręci je w ten sam sposób, co was, hetero, ta sama.


To chyba najczęstsze i najbardziej bezsensowne z zadawanych pytań. Jeśli macie więcej, to śmiało, pytać w komentarzach, najwyżej zrobię drugą część. Albo może są tu inne osoby homo czy bi, które też często spotykają się z tego typu kwiatkami?


Chciałam też trochę rozwinąć kwestię „nawracania penisem”.­ Często kiedy wychodzimy gdzieś razem dla świętego spokoju mówimy natrętnym facetom, że jesteśmy les. Tylko raz spotkałam się z sytuacją, żeby to zrozumieli i dali nam spokój – kiedy podrywali nas muzułmanie (też ciekawa historia, kiedyś na pewno do niej wrócę przy innej okazji). Za to reszta stara się nas z całej siły przekonać, że penis jest tym, czego nam potrzeba. Pada też kolejne świetne pytanie: „a próbowałaś kiedyś faceta?”. Kochani panowie, z całego serca proszę was o nie zadawanie go lesbijkom. One są w równy sposób zainteresowane mężczyznami co wy (zakładając, że jesteście hetero). Czy wam przyszło kiedyś do głowy spróbować faceta? Myślę, że nie. Więc zrozumcie lesbijki i dajcie już biedaczkom spokój.

Przypominam o możliwości polubienia bloga na facebooku lub zadawania mi pytań przez ramkę po prawej stronie.

A jako bonus macie nasze przeurocze zdjęcie


Snoby, geje i zombie

Zacznijmy od tego, że dodałam tutaj troszkę nowych rzeczy. Macie teraz linki do moich innych stron, historię tego jak blog powstał (to w zasadzie po prostu pierwsza notka, ale stwierdziłam, że lepiej, żeby była łatwo dostępna), a za parę minut skończę dział "o mnie". No, może za trochę więcej niż parę minut, bo wyjątkowo lubię o sobie pisać.
Zrobiłam też takie bardzo fajne coś, dzięki czemu jeśli macie do mnie jakieś pytania, to bardzo łatwo możecie mi je zadać (fajne, no nie?) >>KLIK<<


Wybrałyśmy się w środę z Pauliną do Warszawy. Oczywiście byłyśmy jak zawsze w pełni zorganizowane. Bus miałyśmy o 20:20, a gdzieś w okolicach 19:30 zorientowałyśmy się, że nie mamy pojęcia skąd startuje. Na szczęście wszystkie możliwe punkty znajdowały się w pobliżu, więc udało nam się odnaleźć w sytuacji w jakieś 15 minut.
takie tam hipsterskie na pkp

Kocham Polski Bus nie za to, że jest tani, wygodny, czy co tam jeszcze. Kocham go za prąd i Wi-fi, dzięki którym bez problemu przetrwałyśmy 10 godzin jazdy.

takie tam oglądając Party Monster

Pijąc koniak z colą light, jedząc misie Haribo i oglądając Party Monster przygotowywałyśmy się psychicznie do tego, co ma się dalej dziać.
Jako, że nie jesteśmy najmądrzejszymi istotami na świecie, zamiast od razu grzecznie pójść spać (bo w końcu po co załatwiać sobie w Warszawie nocleg przed wyjazdem? Przecież jakoś to wyjdzie) przez pierwsze ponad 6 godzin siedziałyśmy w Internecie ciesząc się z tego jaki to cudowny wynalazek. Kiedy już zrobiłyśmy się w końcu senne, ja zmieniłam miejsce żeby było nam wygodniej. Bardziej pechowo trafić nie mogłam, bo przede mną siedziały dwie nastolatki, których główną rozrywką było bawienie się światełkiem nad siedzeniem.

Dotarłyśmy na miejsce o 6:30 i dopiero wtedy zaczęłyśmy się zastanawiać, co dalej. Pokręciłyśmy się chwilę w kółko i znalazłyśmy metro.
- Nie jedźmy nim, metro jest stworzone po to, żeby komplikować ludziom życie. Te wszystkie przesiadki i tak dalej.
- Tu jest tylko jedna linia...
- Co? Jak to jedna linia?
- No jedna.
- I ona sobie tak jeździ w te i z powrotem?
- No tak, w linii prostej...
- ...

Okazało się więc, że metro nie jest dla nas za trudne i możemy nim podjechać. Nie wiedziałyśmy gdzie, więc wybór padł na wiele obiecującą nazwę stacji - "centrum".
Nie lubię Warszawy. Nie gniewajcie się na mnie warszawiacy, ale poważnie nie cierpię tego miasta. Zwłaszcza rano. Kiedy wchodziłyśmy do metra wszyscy mieli złe miny i się spieszyli (jak powiedział kiedyś mój kolega "tam się każdy spieszy cały czas, a jeśli przypadkiem mu w tym przeszkodzisz, to wygląda jakby chciał cię zabić"). Patrzyli się na nas takim wzrokiem, że aż chciało mi się poudawać, że też się spieszę, żeby ich bardziej nie złościć. To miasto, w którym czuję wyrzuty sumienia, jeśli chodzę po ulicy z dobrym humorem i uśmiechem. Serio.

takie tam w liściach

takie tam kopiąc liście

takie tam znowu kopiąc liście


Nie miałyśmy pojęcia gdzie mamy dalej trafić, ani jak tam trafić, więc poszukałyśmy McDonalda (darmowe wi-fi... nie potrzeba dużo, żeby przyciągnąć takich klientów jak my). Siedząc przy kawie szukałyśmy kolejnych punktów orientacyjnych i taniego miejsca do spania (tutaj chcę przeprosić wszystkie znajome osoby, do których wtedy pisałam i męczyłam, ale sami rozumiecie, byłyśmy zdesperowane, po nieprzespanej nocy i dwóch litrach napoju energetycznego).
Nagle obok naszego stolika pojawił się Rosjanin i położył przed nami po dziwnie wyglądającym cukierku, zapakowanym w czerwony papierek. Z kolegą usiadł stolik obok i cały czas na nas zerkali. Cukierków wtedy jeszcze nie zjadłyśmy, ale wychodząc zabrałyśmy je ze sobą.

takie tam z magicznym cukierkiem


Musiałyśmy w końcu wyruszyć, żeby odebrać wejściówki na pokaz. Z naszą pamięcią złotej rybki kończyło się to co chwilę powrotem do McDonalda, żeby sprawdzić w Internecie, gdzie my miałyśmy iść.

takie tam szukając noclegu


 Na szczęście w końcu Paulina wpadła na bardzo mądry pomysł (jeden z bardziej błyskotliwych tego dnia, serio) i narysowała mapkę z zaznaczonymi nazwami ulic.
Nie wiem jak ludzie radzili sobie w obcym mieście bez Internetu. Musieli mieć jakieś tajne sposoby, które dla naszego pokolenia już są zagadką (na przykład komunikacja międzyludzka i pytanie o drogę...).

takie tam fajne pasy

takie tam butów

takie tam śniadanie mistrzów

takie tam z podskakującym ptakiem


Okazało się że wystarczy przejść kawałek pieszo i będziemy w redakcji.
takie tam w drodze do redakcji

takie tam na ul. Kubusia Puchatka

takie tam czytając o Kubusiu Puchatku


Zadowolone i niesamowicie dumne z siebie, z zaproszeniem w kieszeni (a nawet więcej niż zaproszeniem, bo Paulina dostała dodatkowo jakiś prezent) postanowiłyśmy iść na piwo, żeby spędzić gdzieś sensownie czas do pokazu. Bez większego problemu trafiłyśmy do Przekąsek i Zakąsek. Nie mam pojęcia jak nam się to udało.

takie tam Przekąski i Zakąski

takie tam kupując piwo

takie tam zaproszenie ze mną w tle


 Kiedy zobaczyłyśmy, że piwo za 4 zł jest małym piwem, postanowiłyśmy iść gdzieś indziej.

Trafiłyśmy do uroczego studenckiego pubu, który zauważyłam gdzieś po drodze (i który automatycznie został jednym z moich ulubionych miejsc w Warszawie - tanie piwo i darmowe wi fi). Poza nami zauważyłam tam samych facetów, więc liczyłam na podsłuchanie ciekawych męsko-męskich rozmów.
W życiu! Jedyne o czym rozmawiali to archeologia, książki i karty Dragon Ball. Klimat tego miejsca zaczął na nas działać, bo chociaż pierwsze czterdzieści minut spędziłyśmy na poważnej dyskusji nad misiami Haribo, to potem też przerzuciłyśmy się na dyskusję nad dziełami Kubrick'a i Burgess'a.

Oczywiście dalej szukałyśmy noclegu zaczepiając znajomych w Internecie (jeszcze raz przepraszam).

takie tam szukając noclegu

takie tam męcząc ludzi o nocleg


Około osiemnastej stwierdziłyśmy, że pora wybrać się na pokaz, skoro i tak prawdopodobnie droga zajmie nam o wiele więcej niż powinna.

Minęłyśmy obrońców krzyża (wiedzieliście, że to się dalej dzieje? Ja myślałam, że już dawno historia się skończyła) i jakimś cudem trafiłyśmy na miejsce chwilę przed czasem.

takie tam z obrońcami krzyża


Nawet nie jesteście w stanie wyobrazić sobie naszej radości na widok dwóch sponsorów - Martini i Frugo. Dzięki temu miałyśmy darmowy dostęp do obu przez cały wieczór (dzięki czemu końcówka relacji będzie trochę zamglona).

takie tam z Martini

takie tam pijąc Tigera (bo za darmo)


O pokazie nie będę się rozpisywać, bo to nie moja działka. Ja się po prostu cieszyłam, że zobaczę Zombie Boya. Za to z ogromną chęcią opowiem wam o ludziach, którzy tam byli.
Było kilka grup. Pierwsza to osoby z jakiś powodów znane (mnie nie pytajcie, ja większości osób, którym robili zdjęcia na czerwonym dywanie nie kojarzyłam), które marzą o tym, żeby być znane jeszcze bardziej. Patrzą się z nienawiścią na każdego kto jest chudszy, ładniejszy, ma droższe ubranie czy lepsze miejsce od nich. Mimo tego, że przypuszczalnie mają na sobie majtki, które są więcej warte niż cała moja garderoba wzięta razem do kupy, to rzucają się na darmowy bar i inne gratisy jakby od tego zależało ich życie (my nie byłyśmy lepsze, ale my jesteśmy biedne więc mamy wytłumaczenie).
Druga grupa, to naprawdę ważne osoby. Projektanci, właściciele firm. Oni byli dla nas wyjątkowo mili, pod koniec pili z nami drinki, ściskali i zapraszali  na after party. Rzucali się na bar bez względu na to, czy darmowy czy nie - przypuszczam, że przy ich funduszach nie robi im to większej różnicy. Miałam dziwne wrażenie, że to co dzieje się na ich afterach nie nadawałoby się do opowiedzenia publicznie, nawet tutaj. W skrócie - cudowni dziwacy.
Trzecia, którą zauważyłam pod koniec, kiedy już zrobiło się luźniej (wspomniałam że był straszny ścisk? Byliście kiedyś na koncercie pod samą sceną? Jeśli chodzi o ilość osób na metr kwadratowy to zdecydowanie było tam tak samo przez większą część imprezy), to młodzi ludzie, którzy przyszli jako goście, bo z tych czy innych powodów dostali wejściówki. Przeważnie geje czy studenci mody. Przeuroczy ludzie, pamiętam jak z dwójką z nich wracałyśmy taksówką i rozmawiali z kierowcą o śmierci Hanki.

Oczywiście było dużo osób, które nie należały do żadnej grupy (albo po prostu nie rozejrzałam się na tyle dokładnie, żeby odnaleźć jakieś nowe).
W każdym razie, ze względu na ścisk naszym ulubionym miejscem okazała się toaleta (nie wiedzieć czemu praktycznie pusta) gdzie wygodnie siedząc na parapecie piłyśmy kolejne drinki (wiedzieliście, że można łączyć martini z szampanem? Ja też nie, ale jest świetne).

takie tam na parapecie

takie tam pijąc martini (bo za darmo)

takie tam z naszymi drinkami


Na pokaz nie dostałyśmy miejsc siedzących. Teoretycznie, jako media powinnyśmy, ale trochę to wszystko było niezorganizowane.

takie tam z pokazu

takie tam sprzed pokazu


Niech jako przykład posłuży historia dwóch dziewczyn, które stały koło nas. Jedna z ich koleżanek musiała już zająć siedzenia i rozpaczliwie starały się z nią skontaktować. W końcu podeszła do nich.
- Powiedzcie po prostu, że jesteście od Martini.
Uciekła na miejsce, a dziewczyny zaczepiły panią odpowiedzialną za wpuszczanie ludzi.
- Przepraszam, my od Martini.
Pani odeszła na bok i zaczęła rozglądać się po miejscach.
- O nie, myślisz że poszła zapytać?
W końcu na ich szczęście nie zapytała o to nikogo, tylko poinformowała, że może im zaoferować jedynie miejsca siedzące.
Wtedy dotarło do nas, że zrobiłyśmy błąd przedstawiając się, jako prasa, kiedy hasłem-kluczem, dzięki któremu wpuszczali było "Jesteśmy od X (tu nazwa sponsora). Ja i jeszcze te pięć osób."

Kiedy już szykowałyśmy się do wyjścia, ubrane w sto warstw ubrań (stąd nasz pyzaty wygląd na niektórych fotach) i trochę smutne (a przynajmniej ja), że Zombie Boya zobaczyłyśmy tylko minimalnie (i to idącego do dubstepu. Jestem tolerancyjna, ale kto na pokazie puszcza dubstep?), okazało się że jest już luźniej i stoi wśród jakiś ludzi. Udało mi się zamienić z nim kilka zdań (musiałam wypić już dosyć sporo tych darmowych drinków skoro nie wstydziłam się rozmawiać po angielsku) i zrobić sobie zdjęcie. Przynajmniej mi, bo zanim Paulina zdążyła do niego podejść przyszedł niemiły pan, który go zabrał.

Zmęczone wróciłyśmy do domu myląc przy okazji pociągi i lądując na dworcu we Wronkach, gdzie nie było nawet automatu do kawy.
Uwierzcie mi, że to naprawdę skrócona relacja, ale nie chcę was zanudzać naszymi przygodami. Poza tym, na pewno wiele będę jeszcze w międzyczasie wtrącać jako anegdotki.

takie tam z Zombie Boyem <3

Flirtationship & friend zone


Na początek chciałam powiedzieć, że blog ma już fan page na facebooku, wiec klikajcie ładnie, że lubicie. >>KLIK<<

Swoją drogą ktoś dziś podkradł tytuł posta, który zapowiedziałam tam wczoraj. Mniejsza z tym, przejdźmy do konkretów.

Istnieje pewna grupa osób, z którymi flirtujemy, chociaż nie mamy zamiar nigdy posunąć się o krok dalej. Nie działa to na tych samych zasadach, co słynna strefa przyjaciół (która tak naprawdę w powszechnym znaczeniu nie istnieje, ale o tym potem). W pewnym dosyć popularnym w ostatnich czasach serialu był nawet cały odcinek poświęcony temu zjawisku. To są ludzie, których trzymamy na haczyku. Flirtujemy, ponieważ sprawia nam to przyjemność, podnosi ego. Pozwalamy się rozpieszczać i adorować, ale w zasadzie nie wychodzimy poza stosunki koleżeńskie. Bo prawda jest taka, że każda kobieta już na początku znajomości ustala, czy istnieje możliwość, że prześpi się z nowo poznaną osobą.
Tak tak panowie, strefa przyjaciół to mit. Nie trafiają tam faceci, którzy są dla dziewczyny jak koledzy. Faceci stają się kolegami, bo dziewczynie się nie podobają i nie ma opcji żeby tę sytuację zmienić.

Może nie wszystkie robią to świadomie, ale kiedy spotykają kogoś po raz pierwszy, przypisują go do jednej z dwóch kategorii – „możliwy do bzyknięcia” albo „nigdy w życiu”. Czasami zdarza się, że pod wpływem alkoholu bądź innych używek (wiadomo, że wtedy łatwiej się poznaje ludzi) zamiast w drugiej szufladce umieszczą kogoś w pierwszej, czego na trzeźwo nigdy by nie zrobiły. Nie martwcie się tym, wystarczy zadbać o powtórzenie stanu odurzenia, a znowu awansujecie.

Jednak, jeśli zostaniecie za pierwszym razem oznaczeni naklejką „nigdy w życiu” to żadne kwiaty, spacery czy romantyczne kolacje tego nie zmienią. Nie i koniec.

Osobiście jestem przekonana, że każdy ma taką osobę, nawet jeśli nie chce się do tego przyznać nawet przed samym sobą.


P.S.
Ja sama jestem w otwartym związku z dziewczyną, więc często zdarza się nam iść razem do klubu i wybierać sobie facetów.
Jest interesujący sposób, w jaki łatwo można ocenić, czy chce się daną osobę mieć w swoim łóżku, czy nie. Oceniamy samego siebie w skali od jeden do dziesięciu (i staramy się być w tym obiektywni). Potem to samo robimy z innymi ludźmi.
Standardem jest umawianie się z osobą, która ma tę samą cyferkę, co my. Jeśli mamy szczęście i się odpowiednio postaramy, możemy próbować o jeden punkt wyżej i potem dziękować w duchu, że nam się udało. Kiedy jesteśmy bardzo zdesperowani albo męczy nas chcica (rzecz ludzka w końcu, potrzeba jak każda inna) możemy łaskawie zdecydować się na jeden punkt w dół. Dwa punkty tłumaczy już tylko wyjątkowy stan upojenia albo głód seksualny spowodowany długim postem.


I'm so young and you're so old


Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji, o czym napisać. Bo tematów nie brakuje, a zdecydowanie się na jeden konkretnie nie należy do najłatwiejszych rzeczy.
W końcu stwierdziłam, że podzielę się pewną ciekawostką, którą zauważyłam. Tym, jak na przestrzeni ostatnich kilku lat zmienił się mój gust, co do osób, które lądują w moim łóżku. Przynajmniej w kwestii wieku, bo spora większość czynników jest niezmienna.

W pewnym momencie wiek przestał być rzeczą, która imponuje. Jeszcze kilka lat temu, jako niewinna nastolatka, umierałam ze szczęścia, kiedy udało mi się zwrócić na siebie uwagę kogoś starszego. Nie chodzi tu tylko o atrakcyjnych dla większości licealistek studentów. Mówię o facetach i kobietach w okolicach trzydziestki. Kiedy teraz o tym myślę, nie potrafię do końca powiedzieć czemu. Chyba imponowali mi doświadczeniem, jakąś już pozycją społeczną no i pieniędzmi. Zresztą, w tej sytuacji nie ma nic anormalnego, to najzwyczajniejsza rzecz na świecie, że nastolatki lecą na starszych.

Nie przypuszczałam jednak, że sytuacja się zmieni i to tak szybko. Teraz, kiedy jestem starsza, ale wcale nie mądrzejsza, zaczęłam zwracać uwagę na uroczych nastolatków. W wieku dwudziestu trzech lat interesuję się chłopcami i dziewczynkami w przedziale wiekowym szesnaście-osiemnaście. Nie wiem, w którym momencie wywrócił mi się system wartości do góry nogami, ale teraz tym co mnie przyciąga jest niedoświadczenie i delikatnie jeszcze dziecięca uroda.

Pamiętam sytuację sprzed jakiegoś czasu kiedy siedziałam z dziewczyną przy piwie w naszym ulubionym klubie. W palarni zagadał do nas młodziutki brunet (wybaczcie, ale nie pamiętam dokładnie jak przebiegła rozmowa). Połechtał nasze ego uznając nas za swoje rówieśniczki, więc pozwoliłyśmy, żeby razem z kolegą dosiadł się do naszego stolika. I tak skończyłyśmy w towarzystwie dwóch osiemnastolatków, którzy wyszli wyjątkowo na piwo w tygodniu, ponieważ następnego dnia o ile się nie mylę, nie mieli szkoły z jakiejś tam okazji.
Dawno nie miałyśmy tak udanego wieczoru, jak wtedy słuchając ich opowieści o życiu. Brunet i blondyn, bo imion nie pamiętam, nie przestawali nas zadziwiać swoimi poglądami. Jeden wdał się z nami w długą rozmowę na temat biseksualizmu, a drugi nie wierzył w miłość, bo rzuciła go dziewczyna. Oj, żebyście widzieli jak uroczo to przeżywał. Z tego, co pamiętam, próbował się nawet powiesić, ale z takich czy innych przyczyn mu nie wyszło. Starałyśmy się delikatnie wyjaśnić jak bardzo nieistotne są nastoletnie miłości, ale był za bardzo pogrążony w smutku.

Podsumowując, nastolatki lecą na starszych, starsi na nastolatki i wszyscy są zadowoleni. Nie mogę wyjść z podziwu jak idealnie zaprojektowany jest ten świat.

Powinnam mieć jak najszybciej syna, żeby w wieku czterdziestu lat podrywać jego osiemnastoletnich kolegów.



Dziewczyny oglądają porno


Tak. Naprawdę. Serio. Może nie każda, ale zdecydowana większość. I jarają się nimi tak samo jak faceci.

A teraz, skoro udało mi się już przyciągnąć uwagę, może wyjaśnię, kim w ogóle jestem i po co to piszę. Wszystko zaczęło się wczoraj, kiedy przy piwie zostały poruszone najbardziej typowe dla babskich wyjść na piwo tematy. Seks, porno i faceci.

- I ja nie wiem, co jest romantycznego w całowaniu w deszczu. Woda kapie na twarz, wpada do oczu, a potem stoisz z rozmazanym makijażem.
- No, to jedna z tych rzeczy, które wyglądają dobrze tylko na filmach. Tak samo jak seks na plaży. Wszędzie jest piasek, wszystko od niego boli. Nic z romantyzmu, tylko życiowe rozczarowanie.
- Nic mi nie mów. To wcale nie są romantyczne rzeczy. Romantyczne to jest całowanie po pijaku Drag Queen w damskiej toalecie gey clubu.

Idąc dalej tym tokiem rozmowy stwierdziłyśmy, że jest wiele tak oczywistych rzeczy, o których nikt nie mówi na głos. Postanowiłyśmy więc, że powinnam o tym pisać, żeby pokazać światu nasz punkt widzenia.


 I zacząć od tego, że dziewczyny też oglądają porno.