Spowiedź pantoflarza.

Witajcie. Mam na imię Grzegorz. Od czterech dni mam 24 lata. Nie wylewałbym teraz z siebie jadu gdyby nie jedna, paląca mnie sprawa. Od kilku miesięcy jestem pantoflarzem. Nie postawisz mnie w jednym szeregu z szowinistami. Nie przypominam jednego z kolesi z Warsaw (s)Hore. Mentalnie bliżej mi do Stephena Hawkinga, który na kacu zapomniał o swoim syntezatorze mowy. Jetem pantoflarzem. Jestem Charlesem Bukowskim, który wpatruje się w krzywe zwierciadło. Gościem, który przestał marzyć o Murcielago na rzecz minivana o przebiegu mniejszym niż w jaguarze, który próbuje opchnąć Typowy Mirek. Sprzątam pomieszczenia lepiej niż meksykanin baseny. Gotuję jakbym był nieślubnym dzieckiem Makłowicza z Magdą Gessler. Opiekuję się królikiem jak małolaty polem na Farmeramie. Jestem pantoflarzem, który zapewnia kompleksowe usługi w sprzątaniu, opiece i wikcie. Nie robię tego dlatego, że moja kobieta mnie terroryzuje. Nie robię tego za siniaki - bo zupa była za słona. Robię to, bo chce rozwinąć dla Niej czerwony dywan gdy wchodzimy razem po schodach zwanych partnerstwem. Usłać naszą drogę różami. Przenosić ją na ramionach, gdy na schodach są okruchy szkła i rzeczywistości. Jestem pantoflarzem and I know it.

Jak każdy osobnik mojego pokroju czuje się głową rodziny. Pal licho odzwierciedlenia w rzeczywistości i świecie zwierząt. Panie modliszkowe odgryzają łby partnerom, czarne wdowy wpieprzają ich jak amerykanie hamburgery. A pingwiny mimo, że dają radę podskoczyć, to i tak siedzą na jajach, robiąc robotę swoich kobiet. U ludzi jest podobnie, bling, swag, yolo - jeśli będę błyszczał jak Edward ze Zmierzchu, to wyrwę jakąś ukrytą, pijącą krew i siły witalne pokrakę, która jedyne co potrafi to przejść wszystkie poziomy Kaskady (szczecińskie centrum handlowe) na hardzie. Teraz typ macho jest na propsie - wszędzie przedstawiany jest typ faceta, który potrafi się zabawić, dać w pysk (nie tyko śwince w kiblu na dyskotece), wali goudę do zgonu i jeździ  jakąś  fajną furą. Ja, i jak podejrzewam, grnoo typów, którzy lansują się na „maczosów“ w rzeczywistości jesteśmy zgoła inni. Nasza sylwetka i rzeźba przypomina zdeptany kartonik po jogurcie, w obecności kobiet nie potrafimy wydusić sensownego słowa, a jedyne czym jeździmy, to rozklekotane tramwaje. Dowartościowujemy się, gdy przy zamawianiu kebaba poprosimy o dodatkową cebulkę. Gdy podczas zakupów wyciągniemy kartę, modląc się w duchu by hajs się zgadzał. Gdy bezdomny na ulicy poprosi nas o fajkę a my ostentacyjnie poinformujemy, że palimy tylko e-papierosy. Bo nasza druga połówka nie lubi dymu.. Bo jesteśmy pantoflarzami. Bo sami przed sobą nie potrafimy przyznać, że wchodzimy w nasze kobiety jak tampony. Wciąż i wciąż.

Z czystym sumieniem mogę to przyznać. Jestem świadomym pantoflem. Mam dziecko w drodze i będę spełniał zachcianki mojej kobiety jakby była Bogiem. Przed samym sobą obiecałem, że zrobię cokolwiek, co Ona zechce. A Ty? Ile razy wchodziłeś w dwunastnicę swojej kobiety, żeby sprawić jej przyjemność? Bo na tym polega cały trik. Jesteś niezależny. Robisz co chcesz. masz swoją Kortnej i jesteś pozornie wolny. Ale to są pozory, stary. Należysz do swojej kobiety. Kupujesz jej kwiaty chociaż sam uznajesz tylko konopie. Zapalasz dla niej świece, chociaż to dla Ciebie bardziej przypomina seans spirytystyczny. Mówisz ziomkom, że spotkacie się w innym terminie, bo Twoja kobieta akurat chce obejrzeć z Tobą film. Znam system. Przyznaj to, gościu jeden z drugim, że jesteś pantoflem. Obiecujesz mniej jarać i pić, a przy kolegach strugasz szefa podwórka.

Jestem Grzegorz. Mam 24 lata. Jestem pantoflem. Piję whisky by pokazać jaki jestem fajny. Jaram blanta, bo mogę. Kobieta nic nie powie. Piszę to, bo chcę przykozaczyć. Ale tak naprawdę jestem sobą - świadomym pantoflem, który kocha swoją kobietę i zdecydowany jest zrobić dla niej wszystko. Jestem pantoflem i nie boję się do tego przyznać. A Ty?


"I co ja mam mu kupić?" Czyli coroczny problem atakuje znowu.

Zbliża się grudzień, miesiąc prezentowego napięcia i stresu. Jeśli nie chcecie skończyć dając waszej drugiej połówce kolejną parę majtek skorzystajcie z mojego małego poradnika. 

Jak wybierać prezenty dla partnera?
- Jeśli facet lubi czytać albo jest graczem, to sprawa jest naprawdę prosta. Zabierzcie go do Empiku czy innego Saturna, popatrzcie przy czym najdłużej się zatrzymujcie i to właśnie mu kupcie. Dla panów ta sama opcja plus drogerie i sklepy z biżuterią i dodatkami. Idźcie na wspólne wałęsanie się po sklepach i obserwujcie drugą osobę, to jest najłatwiejszy i najpewniejszy sposób.
- Jeśli wasza lepsza połówka ma jakieś hobby, to też macie całkiem niezłe pole do popisu. Każdy lubi o swoim hobby opowiadać, więc nie dość, że partner ucieszy się, że chcecie go czy jej słuchać i oglądać w internecie „mega fajne rzeczy, o których marzy“ z tym związane, to wy szybko się zorientujecie, co możecie kupić. Dwa w jednym. 
- Niby sprawa oczywista, ale niesamowicie często się o tym zapomina: nie kupujcie tego, co wam się podoba, tylko to, z czego druga osoba się ucieszy. Kupujecie prezent dla kogoś, nie dla siebie.
- Prezenty w formie typowo prezentowych pierdołek są spoko, jako wyraz tego, że się pamięta. Świeczkę zapachową czy płyn do kąpieli możecie dać babci, cioci czy znajomej, ale przy najważniejszej dla was osobie wypadałoby pokazać, że się ją zna i jednak wysilić się trochę wybierając prezent. 
- Prezent nie musi być drogi, musi za to być trafiony.
- Zawsze jest opcja rozmowy z przyjacielem/przyjaciółką partnera. Może coś doradzi.
- Ręcznie robione prezenty też są miłym gestem. Wiadomo, od serca i w ogóle, ale czy naprawdę miłość waszego życia ucieszy się z ręcznie zrobionej ramki na zdjęcie, czy może jednak bardziej z nowego GTA albo kolejnej części czytanej sagi?
- Seks oralny zawsze jest dobrym dodatkiem do prezentu, ale nie powinien go zastępować. 
- Kolacja przy świecach albo przyjęcie niespodzianka są rewelacyjnymi prezentami (potwierdza to też Grzesiek po swoich niespodziankowych urodzinach), ale ciężko raczej zrobić Niespodziankowe Boże Narodzenie czy zaskoczyć kogoś kolacją wigilijną. 
- Nie dawajcie rodzicom prezentów dla dziecka. Dawajcie dziecku prezenty dla dziecka. 
- Nie łączcie prezentów. Niektórzy mają przerąbane i mają urodziny w bliskich okolicach Gwiazdki. Albo jak mój tata, dokładnie wtedy imieniny. Lepiej dać dwa mniejsze niż iść na łatwiznę i kupić jeden na wszystkie okazje. 
- Ze śmiesznymi prezentami jest tak samo jak z pierdołkami. Spoko, ale nie dla najbliższej osoby. Lepiej dać coś, z czego naprawdę będzie się cieszyć. 
- Zwierzę, to nie prezent - niespodzianka. Nigdy.


Chciałam na koniec dodać kilka propozycji, ale potem doszłam do wniosku, że to bez sensu. Po co mam wam prezentować książki, które chciałabym sama dostać, albo o których wiem, że Grzesiek ucieszy się z ich kupienia, skoro w waszym przypadku mogą być kompletnie nietrafione? Sami znacie swoich bliskich najlepiej i udowodnijcie to wybierając coś, co naprawdę sprawi im radość.




PODPIS

Totalnie Subiektywny Przewodnik Po Szczecińskich Lokalach

Może i tymczasowo nie wychodzę nigdzie, ale swojego czasu zwiedzałam szczecińskie puby, kluby i wszelakie inne pijalnie piwa. Jedne częściej, inne rzadziej, w jeszcze innych pokazałam się tylko raz i więcej mnie nie zobaczyli. O każdym miejscu wyrobiłam sobie jakieś zdanie i stwierdziłam, że nie ma sensu zachowywać tego dla siebie. Dlatego zapraszam na Totalnie Subiektywny Przewodnik Po Szczecińskich Lokalach. 



Kluby

Hormon.

Pojawić się musiał jako pierwszy. Zawsze będę mieć do niego sentyment, chociaż już dawno tam nie zaglądałam i nie wiem nawet jak wygląda, odkąd jest drugie piętro. Alternatywny (przynajmniej kiedyś) klub, w którym swojego czasu każdy miał glany i długie włosy. Teraz klimat jest bardziej lekki, a ludzie bardziej różnorodni. Nie zmienia to faktu, że z każdej imprezy tam wraca się na czworakach. Zdarzało mi się bywać tam po 2-3 razy w tygodniu przez ponad pół roku i nigdy nie było słabo. Nigdy. To tam spotkałam byłego gwałciciela, socjopatę i milionerów posiadających swoje kamienice.
Kilkanaście lat temu mój tata pracował tam nawet jako ochroniarz (jego kariera zakończyła się głośną w tamtym czasie stzelaniną), ponoć bardzo wredny, któremu życzyli, żeby jego córka też skończyła chodząc do tego lokalo. No i poszę.

+ Dobra muzyka (chociaż ostatnio to zależy od dnia)
+ Zawsze coś się wydarzy
+ Najlepsi na świecie mistrzowie parkietu. Niejednokrotnie siadałam tak, żeby sobie obserwować co tam się wyprawia.
+ Mega sympatyczni barmani, których uwielbiam całym serduszkiem.
+ Koedukacyjne toalety ;)
+ Wygodne pomarańczowe kanapy.

+ Zaczęło się pojawiać coraz bardziej niehormonowe towarzystwo, wyglądające jak wyciągnięte z techno baletów.
+ Drogi alkohol (no dobra, może 7 zł za piwo to nie tak dużo, ale dla biednych studentów robi to różnicę).


Alter Ego

W dzień restauracja, w nocy klub z alternatywną muzyką elektroniczną. Lubię bardzo, chociaż bywałam tylko na tematycznych imprezach.

+ organizowana co jakiś czas Coredukacja i Dead Girls Don’t Say No (speedcore/breakcore i rock’n’roll).
+ polecany osobą lubiącym różne używki
+ można posłuchać d’n’b

- z tego, co widzę po zdjęciach na innych imprezach sporo hipsteskiego gówniarstwa.


Coyote Club

Klub z panienkami tańczącymi na barze, co miało być nawiązaniem do Coyote Ugly, jednak niestety nie jest utrzymany w tym klimacie. I dupeczki słabe.
W sumie, nie mój klimat, ale mają fajną promocję: w środy między 21:00 a 23:00 panie dostają darmowe drinki. Fakt, że słabe, ale spędziłam kilka wieczorów tam wlewając w siebie na prędkości alkohol, a potem sru do Hormona. 
Jako ciekawostkę powiem, że ostatnim razem zwróciłam uwagę, co do tych drineczków leją. Okazało się, że odpicowane laleczki, które w życiu by świadomie nie tknęły taniej nalewki sączą sobie Lwówecką Gruszkową z monopola tuż obok, 5,80zł za butelkę. Świat jest pełen niespodzianek.

+ Darmowy alkohol.
+ Dupeczki wyginające się na barze.

- Po nalewkach jest akrutny kac, zwłaszcza, że potem miesza się to z piwem.
- W sumie poza tymi dwoma plusami to nieciekawy zwykły lokal dla facetów z żelem na włosach i ich koleżanek.


Puby

Szuflandia

Polecona już jednej czytelniczce przeze mnie. Mroczne miejsce z ciężką muzyką. Wejście jest schowane i trzeba się trochę naszukać. Był czas, kiedy praktycznie tam mieszkałam.

+ Wściekłe ze 1,50zł. Chyba więcej nie trzeba dodawać.
+ Piwko też tanie.
+ Muzyczny klimat, który mi odpowiada
+ (przynajmniej dla mnie) Zawsze można tam spotkać kogoś znajomego.
+ Lotki, a to duży plus po pijaku.

- Hermetyczne środowisko. Jeśli wchodzisz tam pierwszy raz, musisz liczyć się z badawczymi spojrzeniami.
- Otwarta palarnia, przez co dym papierosowy czuć wszędzie.


Seta

Uroczy pubik w prlowskim klimacie na Deptaku Bogusława, gdzie alkohol kosztuje cztery złote, a żarełko osiem. Odpowiednik warszawskiej Sety i Galarety.

+ Czynny do godzin porannych (w weekendy całą dobę)
+ Super smaczne jedzenie.
+ Barman Stefan, który jest niezastąpiony w swoim fachu.

- Często widać tam różne towarzystwo a ok 4:00 nad ranem zaczynają się już robić niebezpieczne sytuacje.
- Ochroniarz zamiast reagować i zapobiegać konfliktom, woli zajmować się tymi, którym się przysnęło.


Petit Paris

Niepowtarzalne miejsce, które otworzył pewien mieszkający od lat w Szczecinie Francuz. Nigdzie nie znajdziecie takich smaków piwa, uroczego wnętrza i fancuskiej muzyki w tle. Jeśli chcesz zabrać kobietę na randkę, to tam. Jeśli chcesz napić się piwka tak o, to też tam. Wszystko najlepiej tam.

+ Różne smaki piwa (w tym zielone irlandzkie o smaku dębu, przepyszne ciemne miodowe, czekoladowe, jagodowe, cytrynowe - no magia)
+ Bardzo klimatyczny wystrój
+ Pan Właściciel, który jest chyba najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie.

- jedyne, co mi przychodzi do głowy, to spory ścisk, kiedy puszczają mecz.



Są jeszcze trzy miejsca, które już nie istnieją, ale zawsze będą w moim serduszku.


Tunel

Spędziłam tam całe liceum. Najlepszy klub na świecie. Dwóch barmanów, Łysy i Szczepan, od których pożyczyłam „Głębokie gardło“. Koleś, który wiecznie namawiał wszystkich na grę w piłkarzyki. Kiedyś nie było problemu gdzie iść na piwo. Bo jasne było, że pójdziemy do Tunelu.
Kojarzycie taki stary internetowy komiks jak kokoart? Nawet tam pojawil się Tunel.


xCrossed

Niby są tam nadal organizowane jakieś pojedyncze imprezy, na które wstęp kosztuje 30zł. Nie da się opisać miejsca, kto był, ten wie. Reszcie musi wystarczyć ten kawałek.




My Soul

Pub Barmana Stefana z Sety. Pub z cudowną, rodzinną atmosferą, gdzie wszyscy byli dla siebie przyjaźni, a po wejściu czułeś się jak w domu. Cała ściana była przeznaczona na podpisy, mazanie po niej i co tam jeszcze sobie chcesz (obok leżały markery).
Mam szczerą nadzieję, że te miejsce kiedyś wróci.

PODPIS

Jak to jest z tym kobiecym porno?

Tytuł bloga jasno mówi - dziewczyny oglądają porno. Niby sprawa prosta i oczywista, ale jednak wymagająca kilku  naprostowań. Wiecie już, że oglądamy, ale dalej nie wiecie jakie. Na PornHubie pojawił się nowy dział (albo i nie nowy, ale ja go dopiero zauważyłam). Female Friendly. Bez klikania wiedziałam doskonale, co tam znajdę. I nie pomyliłam się.

Na początek, poprosiłam facetów o opinie. Anonimowo, w Internecie, co według nich oglądamy,kiedy postanawiamy sobie umilić wieczór. Na początek, jako ciekawostkę, pokażę Wam dwie wypowiedzi, w które absolutnie nie uwierzyłam:

Jest jeszcze niewielka grupka oszołomów, którzy wolą doznania całkiem innego typu. 
Porno nie kręciło mnie nigdy, jak dla mnie to dość obrzydliwe. Sorry, że mam zdanie odmienne. I nie do końca interesuje mnie, czy ktoś mi w to wierzy :)

Pod postem tego Pana odezwała się pewna kobieta.

Wtrącę się choć to nie do mnie pytanie - jestem jedną z tym kobiet, która tak, jak ***** brzydzi się pornosami, przy tym nie jestem pruderyjna. Uważam, że akt między kobietą i mężczyzną jest piękny, gdy łączy ich uczucie. Wszystko też wtedy jest dozwolone pod warunkiem, że nic nie jest wymuszone i z zachowaniem szacunku dla ukochanej osoby. 
Myślę, że takich kobiet, jak ja, jest najwięcej, bo taka jest natura normalnej kobiety. :)
Dla nas bodźców w postaci takich prymitywnych filmików, czy zdjęć nie potrzeba. Mamy swoją kobiecą wyobraźnię, która nas bardziej kręci niż pornosowa rąbanka.

Dlaczego myślę, że kłamią? No ludzie, proszę Was, nawet moja mama ogląda porno. Seks jest normalną sprawą, która sprawia fizyczna przyjemność i niech nikt mi nie wmawia, że nie czuje podniecenia, kiedy nie ma miłości. Zresztą, ja nie o tym.

Dostałam odpowiedzi, których też w większości się spodziewałam. W skrócie, stawiacie na romantyzm, delikatną fabułę.

Ale zaryzykuję, że w pierwszej kolejności będą to bardziej erotyki niż czyste porno - tam jest "story"  i romantyczna natura babeczki może zrzucić skorupę okropnej rzeczywistości. Pan czyściciel basenu robi umizgi i zaloty, następnie bardzo długa gra wstępna - mizianie brzusia i cycuszków płatkami kwiatuszków, a następnie zagłębienie się w jej gaj owocem brzemienny.

Podobnie pomyśleli producenci „kobiecego“ porno. Pełno jest filmów Nubile Films, którzy chyba bardzo chcą być nowym Xartem. Miło na coś takiego popatrzeć, ale słaby materiał do masturbacji.
Więc jak to jest naprawdę? Co tam sobie puszczamy, kiedy nikogo nie ma obok?

Ano tak naprawdę wszystko to samo, co wy. Bardzo często jest to jakaś rosyjska tandeta z plastikową dziewczyną. Jeszcze częściej kobiety (i to te hetero) puszczają sobie lesbijskie filmy. Orgie, ganbangi. Pozorowane gwałty. Grzesiek się ze mnie śmieje, kiedy mu mówię, że oglądałam sobie właśnie porno: „Co, znowu jakieś lesbijskie więzienne gwałty?“.
Taka prawda. Oglądamy rzeczy, których niekoniecznie chciałybyśmy doświadczyć na żywo. Fajnie i podniecająco popatrzeć na orgię, ale niekoniecznie musiałoby nam się spodobać uczestniczenie w niej na żywo. To samo z innymi sytuacjami.

Można zrobić kobiece porno, oczywiście. Jednak wypadałoby się skupić w nim na czymś innym, niż zakończenie ślubem. Nie musi wszystko być w bieli, z dziwną muzyką jak z reklamy nowego telewizora w tle.

Jest kilka aspektów, na które zwracamy uwagę (trochę posiłkowałam się wypowiedziami na różnych forach, żeby to zebrać):
- Zbliżenie na twarz mężczyzny jest czymś zbędnym w porno. Nie ma wyjątków.
- Kobiety lubią ostre porno, jednak wolą, kiedy pokazana jest cała sylwetka, a nie zbliżenie na penisa wchodzącego w cipkę czy tyłek. Znaczy, wiadomo, te ujęcia też są potrzebne, ale dużo bardziej podobają nam się takie, gdzie widać pozycję, kształty, piersi - no ogólnie całość.
- Muzyka w tle. Darujcie sobie. W seksie podniecające są odgłosy seksu, a nie kawałki brzmiące jakby były wyjęte z Chillout Zen Budda Radio.
- Nie chcemy romantyzmu. Porno służy do tego, żeby szybciej dojść podczas masturbacji. Nie potrzebujemy gry wstępnej kiedy zajmujemy się same sobą.
- Artystyczne porno, z idealnymi kadrami, światłem, kolorami i całą resztą jest spoko, fajnie sobie pooglądać, ale jednak nie jest to coś, co się wybiera chcąc szybko mieć orgazm. Prędzej już amatorskie czy kręcone z telefonu.
- Usłyszałam też opinię, że kobiety lubią oglądać filmy, gdzie się je szanuje. Co kto lubi, ale ja stawiam bardziej na to, żeby szanować babeczkę na co dzień, a w sypialni te granicę trochę przesunąć. Chyba, że chodzi o BDSM z dominującą kobietą, wtedy wiadomo.
- Fabuła. Fakt, fajnie kiedy jest jakiś jej zarys, albo chociaż wprowadzenie do sytuacji (samotna laska na spacerze w lesie, na który nie wiadomo czemu ubrała się w szpilki, pończochy i mini, spotyka bandę motocyklistów), ale przyłapałam się na tym, że często sama sobie dopowiadam.



Lubimy porno, w większości tego nie ukrywamy (chociaż zdradzenie, jaką kategorię się wybiera jest chyba jednym z najbardziej intymnych wyznań) i nie rozumiem skąd takie dziwne wyobrażenia i obraz „kobiecego porno“.
I tak, uważam, że kobiety, które twierdzą, że nie oglądają i w ogóle się nie masturbują, albo kłamią, albo powinny iść do seksuologa, bo omija je połowa frajdy z życia.



PODPIS

Twórczość sprzed lat

Ostatnio jestem mocno rozkojarzona i zajęta siedzeniem na internetowych forach dla mam, czytaniem opinii o szpitalach i kompletowaniem wyprawki (mamy już pierwszy prezent od koleżanki - chustę elastyczną, pierwszy prezent od mojej mamy - ubranko, no i pierwszą zakupioną przez nas rzecz - niebieski kocyk z króliczkiem :) ). Ale! Obiecałam zabrać się w końcu porządnie za bloga, a że znalazłam niedawno kilka ciekawych tekstów, które pisałam jako nastolatka, mogę się nimi podzielić. Jako ciekawostka, umilenie wieczoru, czy co tam sobie chcecie. Dodaję do nich kursywą, w kwadratowych nawiasach, napisane czerwoną czcionką, moje obecne komentarze. 


Chciałam też dać małe ogłoszenie parafialne. Jak już mówiłam wcześniej, zakładam internetowy second hand. Tylko, że powstał mały problem. Sklep miały wyróżniać modelki pozujące w ciuchach - z alternatywną urodą, czyli wszelkiego rodzaju modyfikacje ciała, kolczyki, tatuaże bardzo mile widziane. Na początku z braku laku w części ubrań miałam zamiar pozować sama (rozmiary mam wszystkie). Jednak przez rosnący coraz bardziej brzuszek (i, o ja biedna, cycki...) nie nadaję się już do tego absolutnie. Gdyby jakaś panna z okolic Szczecina chciała mi pomóc, byłabym bardzo szczęśliwa i wdzięczna :) 



Do pierwszego tekstu jest potrzebny mały wstęp. Nie jest zbyt zabawne, ale nawet teraz jak je czytam, bardzo dobrze napisane. Byłam wtedy zafascynowaną The Clash czternastolatką i w formie bloga pisałam opowiadanie o ich wokaliście, Joe Strummerze. Żałuję, że nie przetrwał wstęp, jest tylko pierwszy rozdział. W każdym razie - wspomniany tam David jest bratem Joe, który popełnił samobójstwo. Ja dorobiłam do tego historię. 


Straight to hell.


Pub Windmill nie należał do miejsc, gdzie przychodzą rodziny. Był pełen ludzi, który szukali tu ucieczki od codziennego życia. Chociaż na moment, jedną maluteńką chwilkę chcieli zapomnieć o tym, że przegrali swoje życie. Albo właśnie w tym momencie je przegrywają. 
Pod sufitem unosił się gęsty obłok dymu papierosowego, a przy stolikach roześmiani panowie o czerwonych twarzach grali w karty. Może to był black jack, może poker. Joe nigdy się tym głębiej nie zainteresował. 
W tej chwili siedział wpatrzony w swój kufel z piwem, wsłuchując się jedynie w dźwięki wydawane przez szafę grającą. Co to była za piosenka? Znał ją. Starannie przeszukiwał umysł, starając się skojarzyć tytuł bądź wykonawcę, mimo, że zwykły gwar pubu starannie mu to uniemożliwiał. Był pewien, że odpowiedź jest już gdzieś blisko. Łapał ją na ułamek sekundy, żeby potem znowu pozwolić jej się wymknąć. Nie lubił tego. [widać bardzo wyraźnie, że zaczytywałam się wtedy w Kingu. Tylko i wyłącznie] 
- Coś nie tak? – gruby barman z podwiniętymi rękawami brudnej koszuli i papierosem w ustach patrzył na niego nie przerywając wycierania ‘do czysta’ kufla szmatką, która kiedyś prawdopodobnie była biała, jednak teraz dało się na niej zaobserwować kilka odcieni szarości. [to tylko początek serii schematycznych postaci..] Kiedy po kilku chwilach nie otrzymał odpowiedzi ponowił pytanie. – Joe, słyszysz mnie w ogóle? Pytam, czy wszystko w porządku z tym cholernym piwem? 
Joe powoli podniósł głowę. Wsadził do ust kolejnego papierosa odpalając go. 
- Lue [no bo jak inaczej mogłabym go nazwać?], daj spokój. Wszystko jest w porządku. Człowiek już się zamyślić nie może? – zaciągnął się odchylając się na barowym stołku do tyłu. 
- W twoim przypadku to myślenie nie wyjdzie na nic dobrego, zapamiętaj sobie. – jego głos nosił na sobie znaki wieloletniego palenia tytoniu. Joe uśmiechnął się. Mimo, że skończył już pięćdziesiątkę, Lue, według opowiadań tutejszych starych bywalców, nic się nie zmienił od czasu otwarcia jakieś dwadzieścia lat temu. Podobnie jak tarcza do lotek, stojąca w tym pubie od samego początku jego istnienia. – Wiesz, co ci powiem, Strummer? Potrzeba ci dziewczyny. Porządnego, całonocnego seksu. Potrzebna ci taka, co cię nie wypuści z łóżka do rana, albo i nawet do południa. Wtedy w końcu jakoś się ogarniesz i może coś ze sobą zrobisz. Nic nie pomaga tak, jak porządne dymańsko. [Jezus Maria, miałam czternaście lat! Skąd ja znałam takie słowa jak "dymańsko"? A, chwilke, no tak - czytałam Kinga...]– zarechotał. - Patrz na tą. – oparł się na blacie baru dyskretnie wskazując palcem na siedzącą przy drugim końcu długiej lady rudowłosą kobietę. Miała może trzydzieści lat. Była ubrana w zieloną skórzaną kurtkę i czarną spódnicę. Na nogach miała kabaretki, dziurawe w kilku miejscach. Bawiła się zdjętą z palca obrączką. [Iiiii.... witamy kolejną postać żywcem wyciągnięta z Przewodnika Po Najbardziej Schematycznych Postaciach W Historii]
- No nie wiem, wygląda na zdesperowaną. – roześmiał się Joe. 
- No i o to właśnie chodzi! Takie wyrywa się najlepiej. – Lue pochylił się nad Joe’m, a przy próbie posłużenia się teatralnym szeptem prawie napluł mu do ucha. – Dawaj Strummer, pokaż, jaki z ciebie ogier! 
Właściwie Joe nie miał nic do stracenia. Wzruszył ramionami. 
- No dobra, podaj jej ode mnie drinka. Jakiego chce, byle cena nie przekroczyła moich miesięcznych zarobków. [Ale dowcipna byłam]
Barman ucieszył się, słysząc te słowa. 
- Nie martw się gnojku, tutaj nie ma rzeczy, na którą by cię nie było stać. – po ojcowsku potargał włosy Joe’go. Zawsze bawił go ten gest. 
Przyglądał się , jak Lue podaje kobiecie drinka jednocześnie wskazując głową w jego stronę. Uśmiechnęła się do niego, a on w odpowiedzi mrugnął. Co mu tam, raz na jakiś czas starsza może być. Czasem potrafią niezłe sztuczki. Widocznie spodobał jej się, bo wstała ze swojego miejsca i usiadła tuż obok, ocierając się ramieniem o jego ramię. 
- Jestem Sarah. [oczywiście.]– kiedy się odezwała zauważył przerwę między górnymi jedynkami. Nie można było powiedzieć, żeby dodawała uroku. 
- Joe, miło mi. – pocałował ją w rękę. 
- Oho, Strummer, ale z ciebie dżentelmen – zarechotał Lue nadal wycierając kolejne kufle. 
- Strummer? [ang. Grajek] [Tak. Ten przypis był w oryginale.]– zdziwiła się. - A na czym grasz? 
Joe spojrzał w dół, a jej wzrok podążył za jego. O bar, tuż obok krzesła, opierał się futerał z gitarą. 
- Mogę...? – wyciągnęła rękę w stronę instrumentu, jednak złapał ją za nadgarstek. Spojrzała na niego przerażona, ale on przytulił jej dłoń do swojego policzka. 
- Może kiedyś pokażę ci jak gram. – uśmiechnął się tym uśmiechem, który jego mało przystojnej twarzy dodawał dziwnego uroku, dzięki któremu kobieta, do której był skierowany, czuła się najważniejsza na świecie. 
Wiedział już, jak skończy się ten wieczór. 

Promienie słońca raziły go w oczy. Która mogła być godzina? Dziesiąta? Jedenasta? Podniósł powieki rozglądając się po pokoju. Potrzebował chwili, żeby uświadomić sobie gdzie jest. Zwykły, tani motel, za który na dodatek zapłaciła ona. Na pomalowanych na brzoskwiniowo ścianach wisiały kiczowate obrazy, mające widocznie na celu poprawę wizerunku całości i wywołanie głębokich estetycznych przeżyć. Żadnego z zamierzeń nie udało się spełnić. [Kingowe naleciałości po raz kolejny]
Naga Sarah leżała przytulona do niego. Od śmierci Davida minął już prawie rok, a on w tym czasie nie miał żadnej kobiety. Dzień w dzień przesiadywał w pubie izolując się starannie od innych gości. Rozmawiał co najwyżej z Lue, chociaż rozmowy te polegały na krótkiej wymianie zdań, rzucanych przeważnie od niechcenia. Kiedy kończyły mu się pieniądze siadał w parku i grał na gitarze. To dziwne, ile ludzie byli w stanie wrzucić pieniędzy do otwartego futerału. Wiele lat później Joe wspominając te czasy zastanawiał się, czy jego dzienna średnia zarobków nie wynosiłaby więcej, gdyby całymi dniami siedział w tym parku. 
Sięgnął ręką obok łóżka upewniając się, czy aby na pewno gitara nadal tam jest. Kiedy jego dłoń natrafiła na szorstki materiał futerału uspokoił się i dalej pogrążył się we śnie. 

Snuł się ciemną ulicą oświetloną jedynie blaskiem latarni. Brixton [Ooooo Ooooo strzelby z Brixton], jego miejsce na tym świecie. Wokół nie było nikogo i mógł spokojnie rozkoszować się powietrzem. Jednak coś było nie w porządku. Bał się, chociaż nie wiedział czego. Wystarczyło, że gdzieś obok przebiegł szczur, a on już podskoczył ze strachu, sięgając równocześnie do kieszeni. Był tam, jak zawsze. Jego amulet. Stary scyzoryk, o który z Davidem stoczyli wiele bojów w karty. W końcu ostatecznie trafił do Joe’go, a David nie miał nigdy okazji się odegrać. 
Otworzył ostrze. Przejechał po nim kciukiem, a kiedy poczuł ciepło krwi na palcu był już pewien, że jest dostatecznie ostry. Coś tu na niego czekało, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Szedł dalej przed siebie mijając kolejne szare bloki. Miasto było wymarłe. 
Nagle w którymś z okien zauważył zarys postaci. Nie ruszała się, jedynie stała i obserwowała. Chciał pobiec do tego mieszkania, jednak nogi pozwoliły mu jedynie na powolny marsz. Wspinał się po schodach na trzecie piętro, na którym zobaczył postać. Korytarz był obskurny. Tynk odpadał od pomalowanych na zielono ścian. Brązowe drzwi były odrapane z farby. W końcu stanął przed mieszkaniem, do którego miał wejść. Mieszkanie numer jedenaście. Numer błyszczał w świetle księżyca. 
Popchnął drzwi, które otworzyły się ze skrzypnięciem. Nie musiał nawet naciskać na klamkę. Wszedł do pokoju, w którym panowała ciemności. Widział jedynie zarys kanapy na środku i postać stojącą przy oknie. Kobieta. 
Chciał uciec. Niczego na świecie nie chciał tak bardzo jak zniknąć z tego miejsca i więcej już się tu nie pojawić. Jednak jego ręka sama powędrowała do ramienia kobiety. Ta, czując dotyk na ramieniu powoli się odwróciła. Joe próbował krzyczeć. Najgłośniej jak potrafił. Z jego gardła wydobyło się jedynie ciche westchnięcie. [Pamiętam, że ta sytuacja miała się później fajnie rozwinąć, ale za cholerę nie pamiętam jak]

- Joe! Joe! – Sarah szarpała jego ramiona. Cały był pokryty potem i nadal jeszcze się trząsł. Błądził oczami po całym pokoju niczym szaleniec. 
- Dać ci wody? Miałeś jakiś koszmar. – pogłaskała go po mokrych włosach. 
Spojrzał na zegarek – dochodziła piętnasta. Przeczesał włosy palcami i sięgnął po papierosa. Wsadził go do ust, jednak nigdzie w zasięgu wzroku nie widział zapałek. Wstał z łóżka i podszedł do znajdującej się przy ścianie szafki, nie przejmując się nagością. Były tam. Zaciągnął się wypuszczając z siebie szare kłęby dymu. 
Podszedł do łóżka i bez słowa naciągnął na siebie koszulkę i spodnie. 
- Dokąd idziesz? – zapytała Sarah kiedy wiązał buty. Nie odpowiedział. Nałożył ramoneskę i przerzucił przez ramię gitarę. Ruszył w stronę drzwi. 
- Pytałam, dokąd idziesz? – złapała go za ramię. Na wspomnienie tego gestu przeszył go dreszcz. Odrzucił jej rękę i poszedł dalej. 
- Stój! Co robisz?! Nie wolno ci tak mnie potraktować! Stój! – powoli wpadała w szał. Joe nie lubił wielu rzeczy, ale histeryczki były w czołówce jego listy. Zatrzymał się. Stał plecami do niej milcząc. Słuchał jej krzyków i czuł narastający wewnątrz gniew. Gniew, który opanowywał każdą jego komórkę. Instynktownie starał się go załagodzić zaciskając i rozluźniając pięści na wzór szponów zwierzęcia szykującego się do ataku. 
- Albo idź sobie! Wyjdź! I tak byłeś beznadziejny! – wykrzyknęła w końcu widząc, że nic nie zdziała. Obrócił się i teraz stał bez ruchu patrząc jej w oczy. Czyli jednak zareagował. Zadowolona z efektu ciągnęła dalej. – To miał być seks? Jesteś niepoważny, dzieciaku! A może byłeś prawiczkiem, co? Przyznaj się? To był twój pierwszy raz? Na pewno. Kiedy ci obciągałam trząsłeś się jak piętnastolatek, który pierwszy raz widzi gołą kobietę! Ty chyba... [Czternaście lat...] – nie zdążyła dokończyć. Pięść Joe’go wylądowała na jej twarzy. Uderzenie było tak niespodziewane, że znalazła się na podłodze. Poczuła cieknącą z nosa stróżkę krwi. 
- Ty... Ty... Ty gnoju! Już ja ci pokażę! Nie wiesz chyba, kim jest mój mąż! Co ty sobie kurwa myślisz? Że możesz mnie uderzyć? – z oczu pociekły jej łzy. Wstała i rzuciła się na niego. Jednym szybkim ruchem znowu sprowadził ją na ziemię. Leżała skulona przy jego butach szlochając. Joe odgasił na jej nagim ciele papierosa i wyszedł trzaskając drzwiami, żegnany serią przekleństw i szlochów. 

Powietrze było chłodne i wiał przyjemny letni wiatr. W końcu to już czerwiec. Promienie słońca na twarzy od razu poprawiły mu humor. Uśmiechnął się. Są momenty, kiedy nagle sobie przypominamy, jak piękne może być życie. Tak właśnie było teraz. Odpalił kolejnego papierosa i ruszył do domu.




To tyle. Pomijając wszystkie błędy i absurdy, dalej mam do tego tekstu duży sentyment. I uważam, że jest na dobrym poziomie, zwłaszcza jak na czternastolatkę.
Teraz będzie coś dużo śmieszniejszego. Na swój dziwny sposób. Napisałam to chyba rok albo dwa lata później. Pierwsza ( i ostatnia) próba napisania scenariusza filmowego. Do bardzo głupiej komedii. Powstrzymam się od jakichkolwiek komentarzy tutaj, bo nawet nie miałabym na to siły.




S C E N A 1 


Wnętrze domu. Pokój, pośrodku którego stoi kanapa i telewizor. Wszędzie wokół walają się ubrania, śmieci (pudełka po pizzie, puszki po piwie, papierki po chipsach itd. ). Na kanapie leży jakiś człowiek. Ma na sobie luźną koszulkę i jeansy. Głowę przykrywa mu jedno z otwartych pudełek po pizzy. 
Powoli zrzuca pudełko i siada. Włosy ma potargane. Rozgląda się wokół. 

CHESTER: 
(krzycząc) 
Matt! MATT!!! 

Z leżącej na ziemi sterty ubrań i śmieci wygrzebuje się inny chłopak. Trzyma się za głowę. 

MATT: 
(zaspanym głosem) 
Spokojnie... 

Chester gwałtownie wstaje z kanapy zrzucając przy tym wszystkie śmieci na ziemię. Rozgląda się panicznie dookoła, po czym wybiega z pokoju i znika za drzwiami. 

Zbliżenie na twarz Matt'a. Wyraźnie czeka na to, co będzie dalej. Następuje chwila ciszy. 

MATT: 
(pytająco) 
Chez...? 

Cisza... 

MATT: 
(głośniej) 
Chez? 

W tle odgłos sikania. 

CHESTER 
Ciszej, ja się tu odlewam! 

Matt wstaje ociężale i otrzepuje ciuchy. 

MATT: 
(mrucząc pod nosem) 
Frajer... 

Po czym wstaje, podchodzi do roślinki w doniczce, która stoi w rogu pokoju. Słychać dźwięk rozpinanego rozporka i ponownie odgłos sikania. Wraca na kanapę. Rozsiada się na niej wygodnie i patrzy w skupieniu na wyłączony telewizor. 
Wraca Chester. 

CHESTER 
(patrzy na Matt'a, potem na telewizor i znów na Matta. Ten nadal patrzy się w ogromnym skupieniu w wyłączony telewizor. Po chwili) 
Co ty kurwa robisz? 

MATT 
(nie przerywając "oglądania" ) 
Oglądam obrady sejmu 

CHESTER 
(ze zdziwieniem) 
Ale ten telewizor jest wyłączony! 

MATT 
(obojętnie) 
Na jedno wychodzi... 

W tym momencie ktoś puka do drzwi. Oboje zrywają się i biegną do nich, potykając się o śmieci na podłodze. 
Otwierają drzwi. Zbliżenie na ich twarze (włosy potargane, miny w stylu "WTF?") 
Do środka wbiega chłopak w okularach. Chowa się za kanapą. Matt i Chester wymieniają spojrzenia. Zbliżają się do niego. Siedzi skulony za kanapą od czasu do czasu wyglądając podejrzliwie w stronę drzwi. 

MATT 
(wzdychając) 
Bill... 

Bill gwałtownie obraca głowę w jego stronę. 

BILL 
On wie, że tu jestem! 

CHESTER 
Kto tym razem? 

BILL 
(szeptem) 
Kalafior 

MATT 
Bill... Goni cię kalafior, tak? 

BILL 
Nie tak głośno! On może tu wszędzie mieć podsłuch! 

Matt i Chester ponownie wymieniają spojrzenia. Po czym porozumiewawczo kiwają głowami. 

CHESTER 
Stary, wyjaśnij nam, po chuja miałby cię gonić kalafior? 

BILL 
Wie, że go przejrzałem. Wykorzystuje wszelkie możliwe sposoby, aby dostać się do naszych domów. Jeśli mu to umożliwimy, w najbliższym czasie zawładnie światem, a my będziemy pracować jako jego niewolnicy. 

Matt i Chester patrzą na niego w osłupieniu. Bill patrzy na nich i kontynuuje 

BILL 
Weźmy na przykład mrożony kalafior. Po co komu mrożony kalafior, skoro przez cały rok może mieć świeży? Tak naprawdę on się wtedy hibernuje, co pozwala mu na dłuższe życie. A kiedy już go zjemy, dojrzewa wewnątrz naszych organizmów. Składa tam jaja i żyje jak pasożyt. W końcu przejmuje kontrolę nad mózgiem. 

MATT 
(starając się zrozumieć) 
Ale dlaczego kalafior, a nie na przykład kukurydza? 

BILL 
(tonem znawcy) 
To proste. Po tym jak zjesz kukurydzę resztki widzisz w swoich odchodach. To znaczy, że nie zalęgły się wewnątrz 

MATT 
(kiwając ze zrozumieniem głową) 
To ma sens... 

CHESTER 
Stary, przyglądałeś się swojej kupie?? 

BILL 
W celach naukowych... 

CHESTER I MATT 
(równocześnie, z podziwem) 
Super.... 

Wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, po czym wybiegają z pokoju w stronę łazienki. Bill czeka chwilę po czym biegnie za nimi.






Najsmutniejsze w tym tekście jest to, że nadal mnie bawi. 
Na dziś tyle, staram się wracać do pisania i serio znowu rozkręcać bloga (a nie tylko mówić, że mam zamiar to zrobić). Obiecuję niedługo coś o seksie, żeby utrzymać klimat, a nie odgrzewaną pisaninę sprzed dziesięciu lat ;)