Trzymamy wianuszek do trzeciej randki!

Nie szanuję facetów, którzy idą do łóżka na pierwszej randce. Oczywiście, jeśli już się taki łatwy trafi, to czemu tego nie wykorzystać? Ale nie ma szans, żebym spotkała się z nim potem jeszcze raz albo w ogóle pomyślała o nim poważniej. W końcu, skoro mi się tak łatwo udało, to co za frajda z tego? Na stałe chce się jednak mieć kogoś kto się szanuje, a nie męską szmatę, którą mogła mieć każda laska. 

Strasznie to brzmi, prawda? O ile wypowiada to koleś o panience, to jakoś jest to akceptowalne przez społeczeństwo. Są głosy oburzonych kobiet, jednak większość przytaknie. Te kilka zdań wyżej za to niepasuje nawet mi. I proszę, darujcie sobie tutaj najgłupszy na świecie argument (który zawsze w takich sytuacjach się pojawia) o kluczu otwierającym wszystkie zamki i zamku otwieranym przez wszystkie klucze. Nie jesteśmy ślusarzami. 

Zaczęło się od tego, że na forum blogowym poczytałam temat o seksie na pierwszej randce. Pomijam już fakt, że trzymanie na siłę wianuszka do trzeciego, piątego czy piętnastego spotkania, chociaż w spodniach mokro uważam za bzdurę. Jeśli ktoś lubi, to jego problem. Zresztą, takie wzajemne podkręcanie atmosfery i przeciąganie też ma swój urok. 
To, co mnie tam zabolało, to brak konsekwencji. Bo wielu facetów napisało to, co ja we wstępie, tylko innymi słowami. Smutne? To jeszcze nie koniec.

Dokładnie ten wstęp wkleiłam jako temat na Samosi (wiem, że nie wybrałam ambitnie, ale o to mi chodziło). Jedna z pierwszych odpowiedzi, jakie dostałam (ciekawe, czy kogoś to zaskoczy):

hahaha to Ty jesteś łatwa jeśli poszłaś z nim do łóżka na pierwszej randce... i to on już do Ciebie więcej nie zadzwoni, no chyba, że mu się zachce, a nie będzie miał akurat z kim... obudź się dziewczyno!

fot. Marta Miszuk

Zapominamy chyba, że do seksu potrzeba przynajmniej dwóch osób. Dlaczego przez to, że obie mają ochotę iść do łóżka na pierwszym spotkaniu, jedna z nich ma być gorsza? Nie ważne, kto wyszedł z inicjatywą. Cholera no, bzyknęliście się oboje, więc albo oboje popadnijcie w depresje, bo jesteście tak samo łatwi, albo cieszcie się i bez problemu, jeśli mieliście na to ochotę, umówcie na kolejną randkę. 

Zresztą, nie chodzi tylko o pójscie do wyra po oficjalnej randce. Nawet z przypadkowego pijackiego seksu może wyjść coś fajnego. Popatrzcie na nas. Zaczęło się od tego, że wgramoliłam się po imprezie facetowi do łóżka i kazałam mu ze mną zostać, a skończyło tym, że jesteśmy szczęśliwą rodziną, z własnym zwierzątkiem i dzieciaczkiem w drodze (a drugim w planach), która wspólnie ubiera choinkę i wcina wieczorami lody oglądając Trudne sprawy albo Kuchenne rewolucje (oba programy zresztą przez stan moich hormonów są teraz dla mnie powodem do ogromnych wzruszeń i bardzo często zdarza mi się na nich rozkleić). 

Wracając do przesłania - szanujcie osobę, która idzie z wami do łóżka, bo to ktoś, dzięki komu nie skończycie tego wieczor samotnie z ręką w majtkach. Spodobaliście się sobie na tyle, żeby się ze sobą przespać. Dlaczego coś, co jest dobrym znakiem na przyszłość, ma stać się powodem, dla którego więcej się nie umówicie? 


PODPIS

Co tam w blogosferze piszczy

Zainteresowałam się ostatnio polską blogosferą. Zaczęłam przeglądać, co tam się dzieje, kogo można poczytać. Okazuje się, że poza mną, jeszcze parę innych osób lubi się powymądrzać, powrzucać zdjęcia i zostawić w internetach coś po sobie dla potomnych. Bo zawsze łatwiej, niż gdzieś na papierze. No i kogo tu możemy znaleźć?


Blogerki i blogerzy modowi.

Ubierasz jakieś ciuszki, starasz się wyglądać albo jak najmodniej, albo jak najdziwniej. Cyk cyk kilka foteczek, opis co gdzie kupione i mamy blog modowy. Super, jeśli do tego jesteś gruba (co teraz się określa przyjemnym słowem „curvy“). Grubaski modowe zawsze mają pełno wspierających je fanek.
Lubię takie blogi pooglądać, zwłaszcza jeśli mają dobrej jakości zdjęcia. Głównie dlatego, że sama nie umiem się ubierać i spędzam całe dnie w bluzie z ciasteczkowym potworem podkradzionej ze sklepu z ciuszkami dla dzieci mojej mamy (swoją drogą, ciekawe, że z moim brzuchem mieszczę się w dziecięce rzeczy) i dresach Grześka. Na wielkie wyjścia do Biedronki ubieram legginsy. Podziwiam ludzi, którzy wiedzą, co do czego pasuje. 


Blogerki i blogerzy kulinarni.

No to mamy chlebek tostowy. Cyk foto. Mamy serek. Cyk foto. Kładziemy serek na chlebek. Cyk foto. Mamy też toster. Do tostera wsadzamy chlebek z serkiem, cykamy kolejne zdjęcie, a na zakończenie apetycznie wyglądające foto rezultatu, podchodzące pod food porn. Jestem psychiczną masochistką i uwielbiam przeglądać takie blogi będąc na diecie (a poza czasem obecnym, kiedy to wpieprzam wszystko jak odkurzacz, to zawsze jestem na diecie i liczę kalorie). Znalazłam na takich blogach dużo fajnych przepisów (na przykład na kurczaka w szynce parmeńskiej z pesto i groszkiem). Super sprawa.



Blogerki kosmetyczne.

Blogerzy też pewnie tacy są, ale wolę sobie tego nawet nie wyobrażać. Kupujesz szampon, myjesz nim włosy i oznajmiasz całemu światu, że są czyste. Dodatkowo opisujesz zapachy wszystkiego i jak najczęsciej wrzucasz takie zdjęcia:



Nie zaglądam na takie zbyt często, bo wszystkie pieniądze wydajemy na książki i ciążowe zachcianki, a pomalować, to ja umiem pokój, a nie siebie. Paznokcie obgryzam.


Blogi z recenzjami.

Przeczytałem Bilbię. Była o Jezusie. Nie polecam, 2/10.  Coś dla osób, które uważają, że fajniej jest pisać u siebie niż na Lubimy Czytać albo Filmwebie. No i kolorki można swoje poustawiać na stronie.
Nigdy nie czytam recenzji, bo gust mam swój i sama muszę wszystko sprawdzić. Nawet „Zmierzch“ sama przeczytałam zanim skrytykowałam. Inna sprawa, że często jak film czy książka są słabe, to odkładam po kwadransie. Kochani, szkoda życia na złe książki, bo na świecie jest tyle dobrych, że i tak nie starczy nam czasu na przeczytania wszystkich.
Poza tym mam gdzieś, co kto myśli o jakiejś płycie. Zbyt szybko się nudzę, jeśli temat nie dotyczy mnie.


Blogi parentingowe.

Chociaż kiedyś przewracałam oczami, jak kolejne mamuśki wrzucały w internety zdjęcia swoich dzieciaczków albo wnętrza macicy, to teraz (jak łatwo zauważyć) stałam się jedną z nich. W przyszłych rodzicach budzi się dziwny instynkt, który nakazuje pokazywać innym swoje dziecko, wszystko co jego dotyczy i opowiadać historie z nim związane. Nie wiem czemu tak jest, pokusy nie da się zwalczyć, więc mogę tylko powiedzieć - dajcie się nam nacieszyć, chociaż dla was to równie interesujące, jak dla nas kolejne zdjęcie waszego śpiącego kota.


Blogi odchudzania.

Wspierające się grubaski, albo wojujące lady fitness. Jestem złym człowiekiem i lubię czytać, jak to ciulowo być grubym (z tego samego powodu oglądałam Fat Killers obżerając się lodami). 


Blogi satyryczne, opiniotwórcze i inne mądrale.

W tym ja. Krytykujemy, co się da, wymądrzamy się i w ogóle uważamy za lepszych od innych. A nasza racja jest najprawdziwsza. I każdy, kto ośmieli się sprzeciwić zostaje zmieszany przez nas z błotem i zasypany morzem argumentów potwierdzających nasze tezy. Mam tę przewagę, że głównie takie blogi piszą faceci, a ja mam cycki. 
Tak naprawdę odczuwamy seksualne pobudzenie czytając wojny w komentarzach (na przykład kiedy napisałam, że małe penisy są lipne, a „rozmiar nie ma znaczenia“ to tylko pocieszenie). Nudno by bez nas było.

PODPIS

Święta, święta...

Zaczął się grudzień. Zawsze w grudniu dużo się u nas dzieje. Urodziny mojego taty, moje imieniny, Mikołajki, Gwiazdka. Już kiedyś, jakieś dobre trzy lata temu, pisałam o tym jak spędzamy zwykle święta w mojej rodzinie. W tym roku będzie inaczej, pierwszy raz przyjdę na Wigilię jako gość. Z jednej strony umieram z ciekawości, jak to będzie, z drugiej jestem przerażona.
Na początek muszę was uświadomić, że moja rodzina ma bardzo mało wspólnego z typową rodziną. Tata jest ostatnią osobą, którą byście posądzili o bycie dziadkiem, brat to grający w WOWa kulturysta, a mama... Hm... Trzeba by ją poznać, żeby zrozumieć.

tata to ten mocniej opalony.


Nawet nasze zwierzęta zawsze były dziwne. Teraz mamy szczeniaka, który waży jakieś czterdzieści kilo i ciągle rośnie (na dodatek jest przekonana, że jest człowiekiem) i podobnych rozmiarów królika (który według mnie ma schizofrenię i jest samym antychrystem. Albo kosmitą). 






W tym roku mamy w planach spędzić wigilijny poranek sami w łóżeczku (łuhu! Pierwszy raz w życiu będę mogła wyspać się w święta!). Do moich rodziców na uroczystą kolację (kupili nawet z tej okazji nowy stół, bo wiecie, rodzina się powiększa) pojedziemy dopiero wieczorem. Myślę, że do tego czasu Tila, owy szczeniaczek, dla której będą to pierwsze święta zdąży już kilka razy wywalić choinkę. Albo ją zjeść. 
W każdym razie, wejdziemy, usiądziemy do kolacji, która z normalną typowo wigilijną będzie miała wspólną tylko część początkową (dzielenie się opłatkiem). Mama zrobi (albo kupi) nasze ulubione potrawy, czyli prawdopodobnie będzie coś w stylu indyka z ananasem, kaczki z żurawiną itd. Do tego wszyscy będą pić ogromne ilości alkoholu (oczywiście ta część imprezy mnie ominie). Ja będę tylko siedzieć i coraz bardziej się denerwować na pijane towarzystwo. Jestem pewna, że zostaną poruszone dwa bardzo wrażliwe tematy, czyli: przeprowadzka do babci (czego absolutnie nie mamy zamiaru robić i mam serdecznie gdzieś, że „przepadnie nam mieszkanie“)  i chrzest Olka (czego tym bardziej nie mamy zamiaru robić, ale póki co mama wolała bezpieczniej unikać tematu w rozmowach ze mną sam na sam). Po chwili dadzą mi odpocząć i będziemy odpakowywać prezenty. Co roku jedna osoba wskakuje pod choinkę i po kolei je rozdaje. Oczywiście są też prezenty dla zwierzaków, a moja mama biega wszędzie z kamerą jak japoński turysta. Wiem, wiem. Zawsze marudzimy i śmiejemy się z tej jej miłości do nagrywania wszystkiego, ale potem strasznie miło nam obejrzeć te nagrania sprzed kilku lat. 
Potem, po obejrzeniu prezentów (mój brat pewnie już się zamknie w pokoju) zacznie się część rozrywkowa imprezy, czyli rodzinne granie na konsoli. Na pieniądze. Co roku mojej mamie od nowa trzeba wyjaśniać zasady. W międzyczasie pewnie znowu zaczną się rozmowy na drażliwe tematy, a że teraz z racji szalejących hormonów nie trzeba wiele, żeby doprowadzić mnie do stanu krytycznego, zakładam, że cała wizyta skończy się trzaśnięciem drzwiami i powrotem do domu, podczas którego będę biednemu Grześkowi wykrzykiwać moje żale i oburzenie. A on będzie musiał grzecznie słuchać, bo tak już ten świat jest skonstruowany.

Następnego dnia mamy pojechać do jego rodziny, czego panicznie się boję, bo będę poznawana, oceniana (a z takim brzuchem ciężko już mi się ładnie i elegancko ubrać, wolę łazić w dresach i luźnych bluzach) i szczerze mówiąc nie chcę póki co o tym myśleć. A z drugiej strony niesamowicie się na ten moment cieszę ;)


PODPIS