Too drunk to fuck. Part II





Standardowo, chcę przeprosić na początku za to, że ostatnio tak rzadko coś się tu pojawia. Zostaje mi tylko prosić was o zrozumienie, ponieważ nie dość, że serio praca zjada mi bardzo dużo czasu, to kiedy już mam wolne – spędzam je bardzo aktywnie, nie w domu przed komputerem. Dodatkowo wzięłam się za jeden bardzo poważny i duży projekt, ale to póki co jeszcze tajemnica. Ah, no i piszę dla dzieciaków prezentacje maturalne. Jakbyście mieli z tym problem, moi kochani maturzyści (i oczywiście zbytek finansowy do wydania) to ja serdecznie zapraszam.
Teraz troszkę z innej beczki, nawiązując do tematu o dewiacjach. Wyczytałam dziś w pewnej gazecie o bardzo ciekawej grze. Niby jest to symulator randkowy, jednak dziewczyny w nim spotykane są w jakiś sposób niepełnosprawne lub okaleczone. Taka tam ciekawostka, w razie gdyby interesowało was, to klikajcie TUTAJ.

Dziś dla odmiany nie o seksie (a przynajmniej nie do końca). Za to mam zamiar kontynuować temat sprzed dłuższego czasu dotyczący stanów upojenia alkoholowego. Pracując przez ostatni miesiąc za barem nabrałam w tej kwestii doświadczenia i poczyniłam sporo obserwacji. Szczerze mówiąc, pierwszy raz mam okazję na dobrą sprawę obcować z pijanymi ludźmi, kiedy sama ich stanu nie podzielam (dziś zresztą powiedziałam koledze, który mnie odwiedził – w tym momencie serdeczne pozdrowienia dla Artura, co by nie było – że odkąd znamy się dwa czy trzy lata, a widywaliśmy się bardzo często, on jest pod wpływem, a ja nie).
Gotowi? Zaczynamy.


Romantycznie.

Mówcie sobie, co chcecie, ale po odpowiedniej ilości procentowych trunków, każdy robi się łatwy. Nasze wymagania, co do osoby, z którą chcemy obcować spadają na łeb na szyję i coraz łatwiej im sprostać.
Na dodatek mam wrażenie, że nie tylko wymagania lecą w dół, ale i atrakcyjność spotykanych ludzi w tajemniczy sposób wzrasta i nagle wydają nam się dużo ładniejsi niż zwykle.
Wpływ ma też tutaj powszechnie zwana chcica, która po alkoholu wyczynia cuda i w pewnym momencie mamy ochotę zaciągnąć za rękę do najbliższej toalety naszego dobrego kumpla, który na co dzień jest dla nas totalnie aseksualnym obiektem. Moja dobra rada: nie róbcie tego. Czasami warto jednak swoje pijackie zainteresowanie przerzucić na osobę postronną.
W sumie metoda „upić i przeruchać” jest od lat sprawdzona i powszechnie praktykowana, jednak trzeba mieć do niej duży dystans. Po pierwsze, rano pojawia się takie nieprzyjemne coś, jak kac moralny (o tym szerzej później). Po drugie, kochane panie, macie oczywiście pełną świadomość tego, że w pewnym momencie wasz luby po prostu nie sprosta wyzwaniu? (Tak, kobiety też stosują tę metodę – i to częściej niż myślicie). No i trzecia sprawa, już w sumie bardzo ekstremalna: nie chcecie chyba, żeby ktoś zwrócił na was swój obiad w trakcie?
Szczerze mówiąc, dosyć często po pijaku włącza mi się romantyczny nastrój. Może nie jakoś bardzo skrajny, jednak często przyłapuję się na tym, że po alkoholu zaczynam rozglądać się wokół i oceniać potencjalnych kandydatów i kandydatki na jednonocną miłość mojego życia.
Swoją drogą, tutaj też, przynajmniej u mnie, duży wpływ na zachowanie ma rodzaj wypitego alkoholu. Po winie na przykład bierze mnie chęć na przytulanie, pocałunki i inne tego typu delikatnie erotyczne rzeczy rodem z filmów romantycznych, za to po tequili myślę w kategoriach czysto fizycznych i kwalifikujących się bardziej pod ruskie amatorskie porno niż pod romanse.


Na smutno.

U mnie bardzo, bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo rzadko. Dwa czy trzy razy u siebie zaobserwowałam (i to, jeśli w grę wchodziła wódka).
Jest jednak wyjątkowo dużo osób, które pijackie noce kończą płaczem. I nie chodzi mi tu nawet o sytuację, kiedy ktoś zapija smutki. Albo, kiedy rozmowa zejdzie na bolesny temat.
Zdziwilibyście się jak mało czasem do płaczu potrzeba. Ostatnio na przykład byłam świadkiem, kiedy młody chłopak (nie zdziwię się, jeśli młodszy ode mnie) popłakał się przez Monte Cassino. Nie pytajcie, czemu, byłam trzeźwa, więc nie potrafię pojąć moim umysłem psychiki i toku rozumowania pijanego człowieka.
Standardem jest też płacz na temat związków. Byłych, obecnych, przyszłych, niedoszłych (dobra, tu nie jestem lepsza, bo sama ostatnio tego stanu byłam bliska – za dużo pracuje, za mało piję i alkohol mocniej działa. Przepraszam tutaj Igę, która prawdopodobnie to czyta z tego co ostatnio mówiła ;) ).
To chyba mój najmniej ulubiony stan. Przynajmniej, jeśli dotyczy innych, nie mnie. Z tego, co udało mi się zaobserwować osoba w tym nastroju czerpie tak naprawdę niesamowitą radość z uwagi, którą wzbudza, możliwości wygadania się, a nawet ze swojego smutku (jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało). No dobra, ludzie mają czasami potrzebę popłakać i pozadawać sobie psychiczny ból (inaczej nikt by nie kręcił dramatów). Pamiętajcie tylko, że bardzo często rozwalacie tym humor całemu towarzystwu.
Co ciekawe, z tego, co do tej pory widzę, nigdy nie spotkałam się z sytuacją, kiedy dwie osoby popadłyby w ten humor. Zawsze jest jedna, skupiająca na sobie uwagę reszty.


„To znakomity pomysł!”

Nienawidzę. U mnie występuje zawsze, standardowo. I tak samo zawsze i standardowo żałuję większości rzeczy.
Po odpowiedniej ilości alkoholu staje się już nieważne, jaka propozycja padnie. Wszystko wydaje się najlepszym pomysłem w waszym życiu i tylko się dziwicie, jakim cudem nie wpadliście na to wcześniej.
„Hej, może obskoczymy wszystkie puby w mieście w każdym wypijając shota?”, „Może zobaczymy co się stanie kiedy spróbujemy to podpalić?” „Może pojedziemy nad morze/w góry/inne oddalone w pizdu miejsce z którego absolutnie nie będzie powrotu? To nic, że nie mamy na bilet, możemy przecież jechać na stopa!” „Może wskoczymy do Odry w samej bieliźnie, w końcu przy plus trzech stopniach Celsjusza w powietrzu woda nie może być AŻ TAK zimna.” „Czechy? Jasne, poczekaj tylko aż uda mi się odpalić pierwszy spotkany samochód.”.
Nie, nie, nie. NIE.
Najgorsze jest to, że nie ma żadnego sposobu (nawet trzeźwa osoba próbująca zaprowadzić porządek odnosi przeważnie marny skutek), żeby wybić z głowy taki pomysł kiedy już padnie i znajdzie poparcie (wszystkie podane cytaty dotyczą autentycznych sytuacji, nic tutaj nie przejaskrawiam). 
Chociaż w sumie, co by nie mówić, z tym stanem wiążą się najlepsze wspomnienia i najciekawsze anegdotki do opowiadania wnukom ;)


„Masz jakiś problem?”

Mi osobiście w życiu nigdy się nie zdarzyło, ale w sumie ja ogólnie bardzo pokojową osobą jestem. Za to wyjątkowo często po alkoholu widzę, że ludziom włącza się okropny agresor. Albo szukają zaczepki byle gdzie, albo jakiegokolwiek obiektu do wyładowania emocji.
Tutaj trochę zejdę na poważny ton, ale jeśli wiesz, że upijasz się często w ten sposób, to wykaż resztkę zdrowego rozsądku i daruj sobie alkohol. Albo poznaj swój limit.
Jeśli jesteś na tyle dorosły, żeby pić, to rób to z głową. Stajesz się po pijaku agresywny, trudno, nie Twoja wina – jednak wtedy pij sam w domu ze sobą. A jak poczujesz chęć wyżycia się na kimkolwiek to wejdź sobie na czat czy jakiekolwiek forum i pokłóć z ludźmi. Albo kup worek treningowy, zamiast psuć zabawę innym.


„A mój dziadek…” „A ostatnio to myśmy…”

I inne tego typu historie. Ja wiem, zabawne anegdotki są fajne. Każdy lubi posłuchać. Jednak bardzo często po pijaku jednej osobie włącza się monolog i wtedy jest koniec, dowidzenia, cześć. Co byście nie próbowali zrobić, jakkolwiek byście nie zmieniali tematu – no wybaczcie, nie da się. Sytuacje z takimi przemowami kończą się zwykle tak, że całe towarzystwo pogrąża się w swoich rozmowach, a jedna osoba (albo mi się wydaje, albo bardzo często jestem to ja), siedzi i grzecznie przytakuje monologiście starając się wykazywać oznaki zainteresowani (chociaż każdy z nas wie, że myślami jest wtedy na drugiej półkuli albo opracowuje właśnie ulepszoną teorię względności). Przemowa trwa różnie – przy dobrych wiatrach może być to pięć minut, ale równie dobrze możecie być skazani na pół godziny słuchania bez możliwości wtrącenia słowa.


Póki co tyle, miałam zamiar dać Wam jeszcze dodatek specjalny o rodzajach kaca (żebyście pamiętali, że kocham Was za to, że mnie czytacie i jesteście w ogóle wspaniali), ale jest trzecia w nocy, ja od dwunastej rano do drugiej byłam w pracy, a teraz kończę butelkę wina za Wasze zdrowie i kładę się spać.

Swoją drogą, chcielibyście jeszcze jeden post z relacją z podróży? Cos tego typu.


5 komentarzy:

  1. Mi się włącza tryb romantyczno-miłujący. Kocham wtedy (miłością czystą i platoniczną) cały świat...

    OdpowiedzUsuń
  2. „To znakomity pomysł!” - No bo czy może być coś lepszego od władowania się do Szmaragdowego w kwietniu...?

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobnie jak Daimyo rozpływam się w miłości do wszelkiego stworzenia, przytulam, ściskam, uśmiecham się i jestem jak niewinne dzieciątko. No chyba, że ktoś mi się za bardzo spodoba ;P

    Stety niestety wraz z postępującym wiekiem, po prostu robię się po pijaku śpiąca i po chwili już jestem w łóżeczku. Nuda! :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj kiedyś zdarzało mi sie upijać na smutno :/ I było to bardzo częste, teraz na szczęście się to zmieniło i staram się kontrolować ilość pitego alkoholu, zresztą zmieniłam podejście do życia i odkąd na trzeźwo nie przejmuję się pierdołami większymi lub mniejszymi, już się to nie zdarza ;D Podziwiam moich przyjaciół, że ze mną wytrzymali tyle płaczliwych imprez XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż zagrałam w Katawa Shoujo z ciekawości i... kurde, spodobało mi się! Erotyki tam jak na lekarstwo i trudno to powiązać z dewiacjami, bo właśnie główny bohater traktuje dziewczyny do podrywania jak zwyczajne kobiety - nie podnieca go ich niepełnosprawność, raczej podniecają go i czuje coś do nich mimo tego (chociaż to też nie jest najlepsze słowo, bo moim zdaniem nie powinno się kochać "pomimo", tylko "po prostu"). Historie postaci są ciekawe, rozbudowane i momentami wzruszające. Nie mam doświadczenia z grami typu dating sim, więc nie wypowiem się jak wypada w swoim gatunku, ale myślę, że nie najgorzej.

    Co do upijania się, to chyba najgorzej przeżywam na smutno (i najrzadziej), bo jak już wpadnę w taki nastrój (czasem z błahego powodu), to nie mogę przestać zalewać się łzami ku zgrozie otoczenia ;D

    OdpowiedzUsuń

Żeby Twój komentarz przeszedł przez moderację, musisz przestrzegać dwóch zasad:
- jeśli się ze mną nie zgadzasz, albo chcesz cokolwiek skrytykować, to po pierwsze, nie możesz być anonimowy, a po drugie - musisz mieć argumenty (i to sensowne)
- komentarzy z jakąkolwiek autoreklamą nie zatwierdzam. Jak Twój blog jest do tyłka i nikt go nie czyta, to nie mój problem. Tu się nie wybijesz.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.