Twórczość sprzed lat

Ostatnio jestem mocno rozkojarzona i zajęta siedzeniem na internetowych forach dla mam, czytaniem opinii o szpitalach i kompletowaniem wyprawki (mamy już pierwszy prezent od koleżanki - chustę elastyczną, pierwszy prezent od mojej mamy - ubranko, no i pierwszą zakupioną przez nas rzecz - niebieski kocyk z króliczkiem :) ). Ale! Obiecałam zabrać się w końcu porządnie za bloga, a że znalazłam niedawno kilka ciekawych tekstów, które pisałam jako nastolatka, mogę się nimi podzielić. Jako ciekawostka, umilenie wieczoru, czy co tam sobie chcecie. Dodaję do nich kursywą, w kwadratowych nawiasach, napisane czerwoną czcionką, moje obecne komentarze. 


Chciałam też dać małe ogłoszenie parafialne. Jak już mówiłam wcześniej, zakładam internetowy second hand. Tylko, że powstał mały problem. Sklep miały wyróżniać modelki pozujące w ciuchach - z alternatywną urodą, czyli wszelkiego rodzaju modyfikacje ciała, kolczyki, tatuaże bardzo mile widziane. Na początku z braku laku w części ubrań miałam zamiar pozować sama (rozmiary mam wszystkie). Jednak przez rosnący coraz bardziej brzuszek (i, o ja biedna, cycki...) nie nadaję się już do tego absolutnie. Gdyby jakaś panna z okolic Szczecina chciała mi pomóc, byłabym bardzo szczęśliwa i wdzięczna :) 



Do pierwszego tekstu jest potrzebny mały wstęp. Nie jest zbyt zabawne, ale nawet teraz jak je czytam, bardzo dobrze napisane. Byłam wtedy zafascynowaną The Clash czternastolatką i w formie bloga pisałam opowiadanie o ich wokaliście, Joe Strummerze. Żałuję, że nie przetrwał wstęp, jest tylko pierwszy rozdział. W każdym razie - wspomniany tam David jest bratem Joe, który popełnił samobójstwo. Ja dorobiłam do tego historię. 


Straight to hell.


Pub Windmill nie należał do miejsc, gdzie przychodzą rodziny. Był pełen ludzi, który szukali tu ucieczki od codziennego życia. Chociaż na moment, jedną maluteńką chwilkę chcieli zapomnieć o tym, że przegrali swoje życie. Albo właśnie w tym momencie je przegrywają. 
Pod sufitem unosił się gęsty obłok dymu papierosowego, a przy stolikach roześmiani panowie o czerwonych twarzach grali w karty. Może to był black jack, może poker. Joe nigdy się tym głębiej nie zainteresował. 
W tej chwili siedział wpatrzony w swój kufel z piwem, wsłuchując się jedynie w dźwięki wydawane przez szafę grającą. Co to była za piosenka? Znał ją. Starannie przeszukiwał umysł, starając się skojarzyć tytuł bądź wykonawcę, mimo, że zwykły gwar pubu starannie mu to uniemożliwiał. Był pewien, że odpowiedź jest już gdzieś blisko. Łapał ją na ułamek sekundy, żeby potem znowu pozwolić jej się wymknąć. Nie lubił tego. [widać bardzo wyraźnie, że zaczytywałam się wtedy w Kingu. Tylko i wyłącznie] 
- Coś nie tak? – gruby barman z podwiniętymi rękawami brudnej koszuli i papierosem w ustach patrzył na niego nie przerywając wycierania ‘do czysta’ kufla szmatką, która kiedyś prawdopodobnie była biała, jednak teraz dało się na niej zaobserwować kilka odcieni szarości. [to tylko początek serii schematycznych postaci..] Kiedy po kilku chwilach nie otrzymał odpowiedzi ponowił pytanie. – Joe, słyszysz mnie w ogóle? Pytam, czy wszystko w porządku z tym cholernym piwem? 
Joe powoli podniósł głowę. Wsadził do ust kolejnego papierosa odpalając go. 
- Lue [no bo jak inaczej mogłabym go nazwać?], daj spokój. Wszystko jest w porządku. Człowiek już się zamyślić nie może? – zaciągnął się odchylając się na barowym stołku do tyłu. 
- W twoim przypadku to myślenie nie wyjdzie na nic dobrego, zapamiętaj sobie. – jego głos nosił na sobie znaki wieloletniego palenia tytoniu. Joe uśmiechnął się. Mimo, że skończył już pięćdziesiątkę, Lue, według opowiadań tutejszych starych bywalców, nic się nie zmienił od czasu otwarcia jakieś dwadzieścia lat temu. Podobnie jak tarcza do lotek, stojąca w tym pubie od samego początku jego istnienia. – Wiesz, co ci powiem, Strummer? Potrzeba ci dziewczyny. Porządnego, całonocnego seksu. Potrzebna ci taka, co cię nie wypuści z łóżka do rana, albo i nawet do południa. Wtedy w końcu jakoś się ogarniesz i może coś ze sobą zrobisz. Nic nie pomaga tak, jak porządne dymańsko. [Jezus Maria, miałam czternaście lat! Skąd ja znałam takie słowa jak "dymańsko"? A, chwilke, no tak - czytałam Kinga...]– zarechotał. - Patrz na tą. – oparł się na blacie baru dyskretnie wskazując palcem na siedzącą przy drugim końcu długiej lady rudowłosą kobietę. Miała może trzydzieści lat. Była ubrana w zieloną skórzaną kurtkę i czarną spódnicę. Na nogach miała kabaretki, dziurawe w kilku miejscach. Bawiła się zdjętą z palca obrączką. [Iiiii.... witamy kolejną postać żywcem wyciągnięta z Przewodnika Po Najbardziej Schematycznych Postaciach W Historii]
- No nie wiem, wygląda na zdesperowaną. – roześmiał się Joe. 
- No i o to właśnie chodzi! Takie wyrywa się najlepiej. – Lue pochylił się nad Joe’m, a przy próbie posłużenia się teatralnym szeptem prawie napluł mu do ucha. – Dawaj Strummer, pokaż, jaki z ciebie ogier! 
Właściwie Joe nie miał nic do stracenia. Wzruszył ramionami. 
- No dobra, podaj jej ode mnie drinka. Jakiego chce, byle cena nie przekroczyła moich miesięcznych zarobków. [Ale dowcipna byłam]
Barman ucieszył się, słysząc te słowa. 
- Nie martw się gnojku, tutaj nie ma rzeczy, na którą by cię nie było stać. – po ojcowsku potargał włosy Joe’go. Zawsze bawił go ten gest. 
Przyglądał się , jak Lue podaje kobiecie drinka jednocześnie wskazując głową w jego stronę. Uśmiechnęła się do niego, a on w odpowiedzi mrugnął. Co mu tam, raz na jakiś czas starsza może być. Czasem potrafią niezłe sztuczki. Widocznie spodobał jej się, bo wstała ze swojego miejsca i usiadła tuż obok, ocierając się ramieniem o jego ramię. 
- Jestem Sarah. [oczywiście.]– kiedy się odezwała zauważył przerwę między górnymi jedynkami. Nie można było powiedzieć, żeby dodawała uroku. 
- Joe, miło mi. – pocałował ją w rękę. 
- Oho, Strummer, ale z ciebie dżentelmen – zarechotał Lue nadal wycierając kolejne kufle. 
- Strummer? [ang. Grajek] [Tak. Ten przypis był w oryginale.]– zdziwiła się. - A na czym grasz? 
Joe spojrzał w dół, a jej wzrok podążył za jego. O bar, tuż obok krzesła, opierał się futerał z gitarą. 
- Mogę...? – wyciągnęła rękę w stronę instrumentu, jednak złapał ją za nadgarstek. Spojrzała na niego przerażona, ale on przytulił jej dłoń do swojego policzka. 
- Może kiedyś pokażę ci jak gram. – uśmiechnął się tym uśmiechem, który jego mało przystojnej twarzy dodawał dziwnego uroku, dzięki któremu kobieta, do której był skierowany, czuła się najważniejsza na świecie. 
Wiedział już, jak skończy się ten wieczór. 

Promienie słońca raziły go w oczy. Która mogła być godzina? Dziesiąta? Jedenasta? Podniósł powieki rozglądając się po pokoju. Potrzebował chwili, żeby uświadomić sobie gdzie jest. Zwykły, tani motel, za który na dodatek zapłaciła ona. Na pomalowanych na brzoskwiniowo ścianach wisiały kiczowate obrazy, mające widocznie na celu poprawę wizerunku całości i wywołanie głębokich estetycznych przeżyć. Żadnego z zamierzeń nie udało się spełnić. [Kingowe naleciałości po raz kolejny]
Naga Sarah leżała przytulona do niego. Od śmierci Davida minął już prawie rok, a on w tym czasie nie miał żadnej kobiety. Dzień w dzień przesiadywał w pubie izolując się starannie od innych gości. Rozmawiał co najwyżej z Lue, chociaż rozmowy te polegały na krótkiej wymianie zdań, rzucanych przeważnie od niechcenia. Kiedy kończyły mu się pieniądze siadał w parku i grał na gitarze. To dziwne, ile ludzie byli w stanie wrzucić pieniędzy do otwartego futerału. Wiele lat później Joe wspominając te czasy zastanawiał się, czy jego dzienna średnia zarobków nie wynosiłaby więcej, gdyby całymi dniami siedział w tym parku. 
Sięgnął ręką obok łóżka upewniając się, czy aby na pewno gitara nadal tam jest. Kiedy jego dłoń natrafiła na szorstki materiał futerału uspokoił się i dalej pogrążył się we śnie. 

Snuł się ciemną ulicą oświetloną jedynie blaskiem latarni. Brixton [Ooooo Ooooo strzelby z Brixton], jego miejsce na tym świecie. Wokół nie było nikogo i mógł spokojnie rozkoszować się powietrzem. Jednak coś było nie w porządku. Bał się, chociaż nie wiedział czego. Wystarczyło, że gdzieś obok przebiegł szczur, a on już podskoczył ze strachu, sięgając równocześnie do kieszeni. Był tam, jak zawsze. Jego amulet. Stary scyzoryk, o który z Davidem stoczyli wiele bojów w karty. W końcu ostatecznie trafił do Joe’go, a David nie miał nigdy okazji się odegrać. 
Otworzył ostrze. Przejechał po nim kciukiem, a kiedy poczuł ciepło krwi na palcu był już pewien, że jest dostatecznie ostry. Coś tu na niego czekało, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Szedł dalej przed siebie mijając kolejne szare bloki. Miasto było wymarłe. 
Nagle w którymś z okien zauważył zarys postaci. Nie ruszała się, jedynie stała i obserwowała. Chciał pobiec do tego mieszkania, jednak nogi pozwoliły mu jedynie na powolny marsz. Wspinał się po schodach na trzecie piętro, na którym zobaczył postać. Korytarz był obskurny. Tynk odpadał od pomalowanych na zielono ścian. Brązowe drzwi były odrapane z farby. W końcu stanął przed mieszkaniem, do którego miał wejść. Mieszkanie numer jedenaście. Numer błyszczał w świetle księżyca. 
Popchnął drzwi, które otworzyły się ze skrzypnięciem. Nie musiał nawet naciskać na klamkę. Wszedł do pokoju, w którym panowała ciemności. Widział jedynie zarys kanapy na środku i postać stojącą przy oknie. Kobieta. 
Chciał uciec. Niczego na świecie nie chciał tak bardzo jak zniknąć z tego miejsca i więcej już się tu nie pojawić. Jednak jego ręka sama powędrowała do ramienia kobiety. Ta, czując dotyk na ramieniu powoli się odwróciła. Joe próbował krzyczeć. Najgłośniej jak potrafił. Z jego gardła wydobyło się jedynie ciche westchnięcie. [Pamiętam, że ta sytuacja miała się później fajnie rozwinąć, ale za cholerę nie pamiętam jak]

- Joe! Joe! – Sarah szarpała jego ramiona. Cały był pokryty potem i nadal jeszcze się trząsł. Błądził oczami po całym pokoju niczym szaleniec. 
- Dać ci wody? Miałeś jakiś koszmar. – pogłaskała go po mokrych włosach. 
Spojrzał na zegarek – dochodziła piętnasta. Przeczesał włosy palcami i sięgnął po papierosa. Wsadził go do ust, jednak nigdzie w zasięgu wzroku nie widział zapałek. Wstał z łóżka i podszedł do znajdującej się przy ścianie szafki, nie przejmując się nagością. Były tam. Zaciągnął się wypuszczając z siebie szare kłęby dymu. 
Podszedł do łóżka i bez słowa naciągnął na siebie koszulkę i spodnie. 
- Dokąd idziesz? – zapytała Sarah kiedy wiązał buty. Nie odpowiedział. Nałożył ramoneskę i przerzucił przez ramię gitarę. Ruszył w stronę drzwi. 
- Pytałam, dokąd idziesz? – złapała go za ramię. Na wspomnienie tego gestu przeszył go dreszcz. Odrzucił jej rękę i poszedł dalej. 
- Stój! Co robisz?! Nie wolno ci tak mnie potraktować! Stój! – powoli wpadała w szał. Joe nie lubił wielu rzeczy, ale histeryczki były w czołówce jego listy. Zatrzymał się. Stał plecami do niej milcząc. Słuchał jej krzyków i czuł narastający wewnątrz gniew. Gniew, który opanowywał każdą jego komórkę. Instynktownie starał się go załagodzić zaciskając i rozluźniając pięści na wzór szponów zwierzęcia szykującego się do ataku. 
- Albo idź sobie! Wyjdź! I tak byłeś beznadziejny! – wykrzyknęła w końcu widząc, że nic nie zdziała. Obrócił się i teraz stał bez ruchu patrząc jej w oczy. Czyli jednak zareagował. Zadowolona z efektu ciągnęła dalej. – To miał być seks? Jesteś niepoważny, dzieciaku! A może byłeś prawiczkiem, co? Przyznaj się? To był twój pierwszy raz? Na pewno. Kiedy ci obciągałam trząsłeś się jak piętnastolatek, który pierwszy raz widzi gołą kobietę! Ty chyba... [Czternaście lat...] – nie zdążyła dokończyć. Pięść Joe’go wylądowała na jej twarzy. Uderzenie było tak niespodziewane, że znalazła się na podłodze. Poczuła cieknącą z nosa stróżkę krwi. 
- Ty... Ty... Ty gnoju! Już ja ci pokażę! Nie wiesz chyba, kim jest mój mąż! Co ty sobie kurwa myślisz? Że możesz mnie uderzyć? – z oczu pociekły jej łzy. Wstała i rzuciła się na niego. Jednym szybkim ruchem znowu sprowadził ją na ziemię. Leżała skulona przy jego butach szlochając. Joe odgasił na jej nagim ciele papierosa i wyszedł trzaskając drzwiami, żegnany serią przekleństw i szlochów. 

Powietrze było chłodne i wiał przyjemny letni wiatr. W końcu to już czerwiec. Promienie słońca na twarzy od razu poprawiły mu humor. Uśmiechnął się. Są momenty, kiedy nagle sobie przypominamy, jak piękne może być życie. Tak właśnie było teraz. Odpalił kolejnego papierosa i ruszył do domu.




To tyle. Pomijając wszystkie błędy i absurdy, dalej mam do tego tekstu duży sentyment. I uważam, że jest na dobrym poziomie, zwłaszcza jak na czternastolatkę.
Teraz będzie coś dużo śmieszniejszego. Na swój dziwny sposób. Napisałam to chyba rok albo dwa lata później. Pierwsza ( i ostatnia) próba napisania scenariusza filmowego. Do bardzo głupiej komedii. Powstrzymam się od jakichkolwiek komentarzy tutaj, bo nawet nie miałabym na to siły.




S C E N A 1 


Wnętrze domu. Pokój, pośrodku którego stoi kanapa i telewizor. Wszędzie wokół walają się ubrania, śmieci (pudełka po pizzie, puszki po piwie, papierki po chipsach itd. ). Na kanapie leży jakiś człowiek. Ma na sobie luźną koszulkę i jeansy. Głowę przykrywa mu jedno z otwartych pudełek po pizzy. 
Powoli zrzuca pudełko i siada. Włosy ma potargane. Rozgląda się wokół. 

CHESTER: 
(krzycząc) 
Matt! MATT!!! 

Z leżącej na ziemi sterty ubrań i śmieci wygrzebuje się inny chłopak. Trzyma się za głowę. 

MATT: 
(zaspanym głosem) 
Spokojnie... 

Chester gwałtownie wstaje z kanapy zrzucając przy tym wszystkie śmieci na ziemię. Rozgląda się panicznie dookoła, po czym wybiega z pokoju i znika za drzwiami. 

Zbliżenie na twarz Matt'a. Wyraźnie czeka na to, co będzie dalej. Następuje chwila ciszy. 

MATT: 
(pytająco) 
Chez...? 

Cisza... 

MATT: 
(głośniej) 
Chez? 

W tle odgłos sikania. 

CHESTER 
Ciszej, ja się tu odlewam! 

Matt wstaje ociężale i otrzepuje ciuchy. 

MATT: 
(mrucząc pod nosem) 
Frajer... 

Po czym wstaje, podchodzi do roślinki w doniczce, która stoi w rogu pokoju. Słychać dźwięk rozpinanego rozporka i ponownie odgłos sikania. Wraca na kanapę. Rozsiada się na niej wygodnie i patrzy w skupieniu na wyłączony telewizor. 
Wraca Chester. 

CHESTER 
(patrzy na Matt'a, potem na telewizor i znów na Matta. Ten nadal patrzy się w ogromnym skupieniu w wyłączony telewizor. Po chwili) 
Co ty kurwa robisz? 

MATT 
(nie przerywając "oglądania" ) 
Oglądam obrady sejmu 

CHESTER 
(ze zdziwieniem) 
Ale ten telewizor jest wyłączony! 

MATT 
(obojętnie) 
Na jedno wychodzi... 

W tym momencie ktoś puka do drzwi. Oboje zrywają się i biegną do nich, potykając się o śmieci na podłodze. 
Otwierają drzwi. Zbliżenie na ich twarze (włosy potargane, miny w stylu "WTF?") 
Do środka wbiega chłopak w okularach. Chowa się za kanapą. Matt i Chester wymieniają spojrzenia. Zbliżają się do niego. Siedzi skulony za kanapą od czasu do czasu wyglądając podejrzliwie w stronę drzwi. 

MATT 
(wzdychając) 
Bill... 

Bill gwałtownie obraca głowę w jego stronę. 

BILL 
On wie, że tu jestem! 

CHESTER 
Kto tym razem? 

BILL 
(szeptem) 
Kalafior 

MATT 
Bill... Goni cię kalafior, tak? 

BILL 
Nie tak głośno! On może tu wszędzie mieć podsłuch! 

Matt i Chester ponownie wymieniają spojrzenia. Po czym porozumiewawczo kiwają głowami. 

CHESTER 
Stary, wyjaśnij nam, po chuja miałby cię gonić kalafior? 

BILL 
Wie, że go przejrzałem. Wykorzystuje wszelkie możliwe sposoby, aby dostać się do naszych domów. Jeśli mu to umożliwimy, w najbliższym czasie zawładnie światem, a my będziemy pracować jako jego niewolnicy. 

Matt i Chester patrzą na niego w osłupieniu. Bill patrzy na nich i kontynuuje 

BILL 
Weźmy na przykład mrożony kalafior. Po co komu mrożony kalafior, skoro przez cały rok może mieć świeży? Tak naprawdę on się wtedy hibernuje, co pozwala mu na dłuższe życie. A kiedy już go zjemy, dojrzewa wewnątrz naszych organizmów. Składa tam jaja i żyje jak pasożyt. W końcu przejmuje kontrolę nad mózgiem. 

MATT 
(starając się zrozumieć) 
Ale dlaczego kalafior, a nie na przykład kukurydza? 

BILL 
(tonem znawcy) 
To proste. Po tym jak zjesz kukurydzę resztki widzisz w swoich odchodach. To znaczy, że nie zalęgły się wewnątrz 

MATT 
(kiwając ze zrozumieniem głową) 
To ma sens... 

CHESTER 
Stary, przyglądałeś się swojej kupie?? 

BILL 
W celach naukowych... 

CHESTER I MATT 
(równocześnie, z podziwem) 
Super.... 

Wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, po czym wybiegają z pokoju w stronę łazienki. Bill czeka chwilę po czym biegnie za nimi.






Najsmutniejsze w tym tekście jest to, że nadal mnie bawi. 
Na dziś tyle, staram się wracać do pisania i serio znowu rozkręcać bloga (a nie tylko mówić, że mam zamiar to zrobić). Obiecuję niedługo coś o seksie, żeby utrzymać klimat, a nie odgrzewaną pisaninę sprzed dziesięciu lat ;)

3 komentarze:

  1. Drugi tekst też mnie bawi. Mało tego, czytałam go wcale nie tak dawno, bo jest gdzieś zapisany na moim komputerze (też się dziwię, że przetrwał tyle lat).
    Ach te czasy gimnazjum... ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem za tym abyś wróciła do regularnego prowadzenia bloga! :D

    OdpowiedzUsuń

Żeby Twój komentarz przeszedł przez moderację, musisz przestrzegać dwóch zasad:
- jeśli się ze mną nie zgadzasz, albo chcesz cokolwiek skrytykować, to po pierwsze, nie możesz być anonimowy, a po drugie - musisz mieć argumenty (i to sensowne)
- komentarzy z jakąkolwiek autoreklamą nie zatwierdzam. Jak Twój blog jest do tyłka i nikt go nie czyta, to nie mój problem. Tu się nie wybijesz.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.